niedziela, 24 lutego 2019

Z sadu

http://www.listyznaszegosadu.pl/m/nowy-ateizm-i-krytyka-religii/ego-kontra-swiadomosc-ii-a-czyli-lepiej-zyc-zludzeniami-czy-prawda-o-rzeczywistosci

...
Zacznę od maksymy fizyka Richarda Feynmana: „Pierwsza zasada: nie dać się oszukać, a siebie najłatwiej oszukać, więc musisz być bardzo ostrożny pod tym względem”. Na tym bowiem bazują religie: z łatwością oszukują ludzi, którzy w istocie chcą być oszukiwani w kwestii życia pośmiertnego. Są one bowiem sztukmistrzami w zwodzeniu i „rozwiązują” tylko te problemy, które same stwarzają.
...
Moim zdaniem ważniejsza jest JAKOŚĆ ŻYCIA, a nie jego DŁUGOŚĆ, jak to pięknie ujął S.C.Hitchcock: „Życie to nie jest suma oddechów, ale chwile, które zapierają dech w piersiach”.

Socjalizm jako tendencja samobójcza

Kapitalizm zawiera wbudowane w siebie mechanizmy wymuszania maksymalizacji efektywności. Oznacza to, że funkcjonuje w nim powszechna opresja lokalna, która wymusza konfrontację i "śmierć" form mniej efektywnych. Z perspektywy ludzkiej, to szereg nieprzyjemnych doświadczeń wynikających z konieczności, niekiedy drastycznej, dostosowywania do nowych warunków. Nikt nie lubi zmiany, a szczególnie pod przymusem.

Zdegustowani tym przymusem i jego wpływem na losy jednostek proponują rozwiązania z etykietą sprawiedliwości społecznej. Początkowo filozoficzne spory odnośnie sposobu wprowadzania sprawiedliwości społecznej, wygrała opcja rewolucyjna, skrajna. Postulowała ona zastąpienie koncentracyjnego mechanizmu kapitalizmu, mechanizmem własności kolektywnej - komunizmem. Powtarzane doświadczenie historyczne pokazuje, że komunizm wymaga od jednostek zmian znacząco drastyczniejszych niż kapitalizm, dodatkowo ignorujących rzeczywistość psychiczną jednostki. Aby taką zmianę podtrzymać niezmiennie koniecznym okazuje się wprowadzenie scentralizowanego terroru. Zastąpiono lokalną przemoc ekonomiczną, skutkującą optymalizacją lokalną i globalnym kreowaniem nierówności, globalną przemocą państwową, zapewniającą lokalną równość i globalną nieefektywność.

Globalizacja kapitalizmu powoduje, że mechanizmy optymalizacji rynkowej stały się nieczytelne dla jednostki. Skutkuje to wielkim poczuciem niesprawiedliwości, gdy pracownicy dowiadują się, że ich stanowiska pracy zostaną zlikwidowane, ponieważ gdzieś w "centrali" tak postanowiono. 

Zwolennicy sprawiedliwości społecznej zaproponowali (i skutecznie wdrożyli) rozwiązanie środka - państwo socjalne. Wypracowany efekt to kapitalizm, z silnym kagańcem podatkowym, kontrującym efekt koncentracyjny oraz dbałość państwa o dobrostan jednostki.

Obie tendencje, koncentracyjna i równościowa, wydają się projekcją w przestrzeni społecznej wewnętrznych tendencji ludzkich - psychopatii i altruizmu. Obie tendencje mają źródła biologiczne. Nie mamy zastrzeżeń do altruizmu, ale fakt, że "normalnym" rodzicom rodzi się dziecko z zaburzeniem zdolności współodczuwania, uznajemy za jednoznacznie złe. Tymczasem jednostki psychopatyczne podwyższają szanse przetrwania puli genowej w sytuacjach zagrożenia istnienia społeczności.

Tendencja psychopatyczna jest wyprojektowana w postaci kapitalistycznej żądzy zysku. Altruizm przyjmuje w przestrzeni społecznej postać przedkładania praw uciskanej jednostki czy mniejszości nad prawa dominującej większości.

Jeśli skutecznie wyeliminujemy dowolną z tych tendencji, zaburzymy mechanizmy odpowiadające za funkcjonowanie społeczności. Dezintegracja społeczności nieuchronnie prowadzi do rozkładu państwa.

Ogólnie:
Otrzymujesz to, za co nagradzasz.

Wredny kapitalizm

http://wyborcza.pl/7,75968,24486673,kapitalizm-jest-wredny-dlatego-stajemy-sie-bogatsi.html

Witold Gadomski

Kapitalizm jest wredny, dlatego stajemy się bogatsi

24 lutego 2019 | 07:00


Samochody Polonez na placu przy FSO w 1995 roku. (Fot. Andrzej Iwańczuk / AG)

Rynek zmusza ludzi do zmiany dotychczasowego stylu życia, więc subiektywnie jest postrzegany jako czynnik opresyjny. Jednak to dzięki niemu świat zmienia się na lepsze.


 Czytasz ten artykuł, bo masz prenumeratę Wyborczej. Dziękujemy


W końcu XIX wieku w środowisku rosyjskich socjaldemokratów dyskutowany był problem wpływu nowoczesnego przemysłu na sytuację chłopów. Nikołaj Danielson, dziś myśliciel zapomniany, ale w owym czasie rosyjski autorytet w dziedzinie marksizmu, tłumacz „Kapitału”, w „Szkicach o naszym gospodarstwie społecznym po reformie uwłaszczeniowej” opublikowanych jesienią 1893 roku wykazywał, że powstanie dużego przemysłu włókienniczego uderzyło w rosyjskich chłopów, którzy dorabiali sobie produkcją rękodzielniczą, uzupełniając w ten sposób skromne dochody z rolnictwa. Profesjonalne zakłady przemysłowe, między innymi łódzkie fabryki włókiennicze, doprowadziły do obniżki cen i warsztaty chłopskie okazały się niepotrzebne. Co więcej – chłopi zamiast sprzedawać rękodzieła, stali się nabywcami towarów przemysłowych. Danielson uważał, że socjaldemokraci powinni z całą energią przeciwstawiać się tej „nieuczciwej konkurencji” przemysłu wobec chłopskiego rękodzielnictwa.
Z Danielsonem polemikę podjął młody, wówczas 23-letni Piotr Struwe, który wkrótce stał się bliskim współpracownikiem Lenina, potem krytykiem Lenina, jego zażartym wrogiem i obrońcą rosyjskiej demokracji. Recenzując pracę Danielsona, pisał, że nic nie może powstrzymać kapitalizmu i jest on niezbędny, by zmniejszyć przeludnienie wsi rosyjskiej.
Dla socjaldemokratów najbardziej szokująca w wywodzie Struwego była pochwała kapitalizmu. „Rozwój kapitalizmu, to znaczy postęp gospodarczy, stanowi pierwszy warunek poprawy losu ludności rosyjskiej. Kiedy przeciwstawi się realny kapitalizm wyobrażonemu porządkowi społecznemu, który powinien istnieć tylko dlatego, że tego chcemy – innymi słowy kiedy chce się uspołecznienia produkcji bez kapitalizmu – wówczas daje się jedynie świadectwo naiwnego ahistorycznego poglądu” – pisał młody socjaldemokrata, który dziesięć lat później stał się najważniejszym rosyjskim liberałem.
Jego wypowiedź zauważył Fryderyk Engels. Leciwy druh Marksa przyznał Struwemu rację. „Kapitalistyczna faza rozwoju Rosjiwydaje się nieunikniona” – napisał.

Zbawcza opresja rynku wymusza korzystne zmiany

Jestem przekonany, że gdyby w tych ponurych czasach carskiego ucisku jakimś cudem istniało Radio Tok FM, prowadzący audycję „Świat się chwieje” zaprosiłby do studia chłopów-rękodzielników i wspólnie użalaliby się nad losem tych, których łódzcy fabrykanci wpędzają w biedę, zmuszają do opuszczania wsi i szukania pracy w przemyśle. Ci rękodzielnicy naprawdę czuli się pokrzywdzeni i najchętniej spędziliby całe swoje ubogie życie na wsi, w której się urodzili. David Landes w książce „Bogactwo i nędza narodów” opisuje szok, jaki wywoływało skoszarowanie w halach fabrycznych ludzi przywykłych do życia zgodnego z rytmem natury.
Można sobie wyobrazić abstrakcyjną i dość absurdalną sytuację, że Nikołaj Danielson dopiąłby swego (i byłby pozytywnym bohaterem audycji „Świat się chwieje”), nie powstałby przemysł i utrzymałaby się przewaga niskotowarowego rolnictwa wspomaganego rękodzielnictwem. Byłoby to społeczeństwo bardzo biedne, oczekiwana długość życia wynosiłaby 40 lat, a śmiertelność okołoporodowa sięgałaby 30 proc. Kapitalizm to tradycyjne społeczeństwo zniszczył, a ludzi zmusił do zmiany dotychczasowego sposobu życia. Mało kto lubi być zmuszany, więc siły rynku subiektywnie postrzegane są jako opresyjne.

Jak zły kapitalizm zlikwidował wspaniałe fabryki PRL

W ubiegłym roku ukazała się książka Andrzeja Karpińskiego „Prawda i kłamstwa o przemyśle. Polska w obliczu III rewolucji przemysłowej”, na którą powołuje się wielu lewicowych publicystów.
90-letni dziś Karpiński był w latach 1974-83 zastępcą przewodniczącego Komisji Planowania, czyli ważnej w PRL instytucji państwowej, która przydzielała przedsiębiorstwom zadania i rozdzielała maszyny, surowce i inne deficytowe środki, które miały służyć do realizacji tych zadań. Leciwy ekonomista twierdzi, że w III RP doszło do gospodarczej katastrofy, gdyż zlikwidowanych zostało ponad 1,6 tys. przedsiębiorstw istniejących w PRL. Zapomina o tysiącach nowych przedsiębiorstw, które w ostatnich 30 latach w Polsce powstały i których eksport liczony w bieżących dolarach jest dziś przeszło 20 razy większy niż w czasach, gdy on w Komisji Planowania obliczał, ile śrubek i uszczelek potrzebuje takie czy inne przedsiębiorstwo.
Karpiński daje piękny wykład ekonomii socjalizmu. Twierdzi, że powodem likwidacji wielu zakładów przemysłowych w III RP była chęć zagospodarowania nieruchomości, zwłaszcza w dużych miastach, oraz tzw. prywatyzacja garażowa.
Ależ oczywiście – tereny, na których stały niektóre fabryki, były więcej warte niż mury i przestarzałe maszyny. W PRL terenami gospodarowano w sposób skandalicznie marnotrawny. Np. w Konstancinie-Jeziornie na atrakcyjnych działkach stała fabryka produkująca kiepskiej jakości papier toaletowy. Zakłady Ciągników w Ursusie zajmowały teren wielokrotnie większy, niż wynikało z potrzeb produkcyjnych. To samo było w hutach, stoczniach itd.

Przez „prywatyzację garażową” Karpiński rozumie przejmowanie elementów majątku dawnych państwowych przedsiębiorstw przez małe prywatne firmy. Dla ekonomii socjalizmu to zgroza, dla ekonomii normalnej to proces niezwykle korzystny, gdyż stojący bezczynnie majątek znajdował zatrudnienie.

Terapia szokowa, czyli twórcza destrukcja

Odejdźmy jednak na chwilę od teorii ekonomii i spójrzmy na losy ludzi. Dla wielu z nich kapitalizm był wredny. Zmusił ich do zmiany sposobu życia, do którego się przyzwyczaili. Zlikwidował niewydajne miejsca pracy, nie pozwolił robotnikom dalej produkować niskiej jakości ciągników, samochodów, telefonów, papieru, kleju. Zażądał wyższej jakości pracy, czasami trudniejszej. Zabronił wychodzenia na zakupy w czasie pracy i powszechnego w wielu zakładach PRL pijaństwa. To była ta słynna terapia szokowa, która dla milionów ludzi była bardzo nieprzyjemna.
W dodatku była niesprawiedliwa. W pierwszej kolejności zamykano zakłady w mniejszych miejscowościach, które były filiami zakładów w Warszawie, Łodzi czy na Śląsku. Pracę tracili, przynajmniej na jakiś czas, nawet najlepsi fachowcy, zdyscyplinowani, którym niczego nie można było zarzucić. Taki los.
Słynny austriacki ekonomista pierwszej połowy XX wieku Joseph Schumpeter terapię szokową nazwałby „twórczą destrukcją”, która jego zdaniem zachodzi nieustannie w gospodarce rynkowej. Mniej wydajne firmy upadają, a wykorzystywane przez nie zasoby przejmują te, które potrafią to robić efektywniej. To powoduje, że stajemy się jako społeczeństwo coraz bogatsi.
Tylko ktoś, kto nie pamięta PRL lub w PRL korzystał z rozmaitych przywilejów, może powiedzieć, że w III RP doszło do gospodarczej katastrofy. Na początku lat 90. „twórcza destrukcja” przebiegała w Polsce bardzo szybko, była nieprzyjemna, ale dziś jesteśmy znacznie bogatsi niż w czasach socjalizmu. Tak działa kapitalizm – jest wredny, więc go nie lubimy, choć dzięki niemu żyje się coraz lepiej.

poniedziałek, 18 lutego 2019

AI zbyt dobre w pisaniu tekstów literackich

W ramach projektu OpenAI opracowano AI tak dobre w pisaniu tekstów literackich, że zdecydowano o nieujawnianiu algorytmu.

A to wszystko nawet bez cienia sztucznej świadomości ...

Artykuł z CNN

niedziela, 17 lutego 2019

Bóg w gnosis

https://www.gnosis.art.pl/e_gnosis/aurea_catena_gnosis/prokopiuk_ogdoada01.htm

W doświadczeniu gnostycznym Bóstwo jawi mi się przede wszystkim jako Przyjaciel (nie zaś jako Ojciec czy Matka, jak to się dzieje w teologiach infantylnych). Samo w sobie, jak powiedziałem, niepoznawalne dla „zwykłych” ludzi, daje mi się poznać jako symbol Boskiego Przyjaciela — przede wszystkim w bezpośredniej bosko-ludzkiej relacji, w wymiarze immanentnym. Natomiast w wymiarze transcendentnym, nadkosmicznym i kosmicznym, jawi mi się w symbolu Źródła-Nicości — i — Pełni-Heptady, siedmiu promieni nadbytu: Wolności, Miłości, Mądrości, Dobra, Piękna, Mocy i Twórczości. Jako taki Bóg jawi się przede wszystkim jako Metaistota wolna, to jest w pełni określająca sama siebie. Zarazem jest miłością — ogarnianiem i przenikaniem duchowym. Jest mądrością — Prawdą Absolutną. Jest dobrem — Dobrem Najwyższym. Jest pięknem — Pięknem Niewysłowionym. Jest mocą — Wszechmocą. Jest twórczością — Kreatorem Bytu. W sensie formalnym zaś wznosi się ponad coniunctio oppositorum unio oppositorum — jest zarazem transformatio oppositorium, „jednoróżnia” (w terminologii Trentowskiego).

sobota, 16 lutego 2019

Prokopiuka - dualizm zła

Steinerowska demonozofia

Wykład Jerzego Prokopiuka opracował Światosław Florian Nowicki

https://www.gnosis.art.pl/numery/gn07_prokopiuk_steinrowska_dem.HTM

Zgodnie z obiegową koncepcją chrześcijańską po jednej stronie jest Chrystus, a po drugiej Jego Przeciwnik, Diabeł, Szatan – jako w zasadzie jedna istota. Natomiast u Steinera mamy wyraźnie układ składający się z trzech elementów – za chwilę okaże się, że można na to spojrzeć jeszcze inaczej, ale na razie weźmy tę klasyczną koncepcję Steinerowską – z których wiodącym jest Logos, czy Chrystus, Kreator, faktyczny Kreator tego Kosmosu, a obok są dwie istoty, które genetycznie pochodzą z szeregów anielskich, czyli pierwotnie były jasne, czy dobre, a ciemne, czy złe stały się dopiero stopniowo. Przy czym Steiner wielokrotnie podkreśla, że same w sobie są one jak gdyby dalej dobre i jasne, a tylko w naszym kosmosie odgrywają taką rolę, ponieważ to jest ich forma poświęcenia się dla człowieka. Jest to sytuacja, mówiąc łagodnie, bardzo dialektyczna, dlatego, że istoty te wprawdzie z jednej strony się poświęcają, ale przecież wcale nie zmienia to faktu, że na naszym poziomie są złe i groźne. To nie jest tak, że jak odsłonimy ich dobre jądro, czy rdzeń – choć niejednokrotnie o to właśnie chodzi – to tym samym możemy już lekceważyć ich złe działanie. Wręcz przeciwnie. To są jak gdyby dwa całkiem różne poziomy. I trzeba o tym pamiętać. My mamy do czynienia z poziomem takim, na którym one są ciemne i złe, a są takie dlatego, żebyśmy mieli wolność. To jest właśnie u Steinera generalne uzasadnienie, nieustannie powracające. Gdyby nie istnienie ciemności i zła, nie wiedzielibyśmy, co to światłość i dobro. Starszą w tej parze postacią jest Aryman, który oddzielił się wcześniej niż Lucyfer od głównego nurtu rozwoju anielskiego, dokonującego się w ramach hierarchii, opisanych przez Dionizego Areopagitę. Otóż i jeden, i drugi ma całą bogatą historię. Steiner głównie opowiadał historię Lucyfera. Gdyby ktoś chciał napisać – bo jeszcze nikt nie napisał – pracę na ten temat jako monografię: Lucyfer w dziełach Rudolfa Steinera, to byłoby to zapewne grube, potężne i skądinąd fascynujące dzieło. Do tego stopnia, iż spotykałem ludzi, którzy twierdzili, że sam Steiner – to taka mała dygresja – był istotą lucyferyczną, która powróciła do Chrystusa. Bo właściwie coś takiego jest przewidziane na przyszłość, a skoro tak, to kiedyś przecież musi się to zacząć i w tym wypadku to się już jak gdyby zaczęło – w biografii Steinera. I nawiasem mówiąc, w odniesieniu do Steinera, masa ludzi zadaje sobie pytanie, skąd ta nieprawdopodobna zupełnie fontanna, krynica kreacji, obejmująca tak ogromną liczbę dziedzin... Steiner to faktycznie człowiek, który potencjalnie tworzy właściwie całą alternatywną cywilizację, czy też jej zrąb. Nie ma tematu, na który by się nie wypowiadał w sposób twórczy. Jest to taki człowiek, który w oczywisty sposób ma do dyspozycji wszystkie pojęcia, to znaczy, że nie musi ich sobie dopiero wykuwać, bo są mu one dane, bo ma bezpośredni kontakt z całym światem idei. A taki kontakt może mieć właściwie tylko istota anielska. I niejednokrotnie sposób, w jaki Steiner pisze o Lucyferze, sprawia wrażenie, jak gdyby była to, jak niektórzy mówili, poniekąd złośliwie, po prostu apologia pro domo sua. Bo rzeczywiście ton, w jakim Steiner pisze o Lucyferze, jest niekiedy pochwalny.
Ale, oczywiście, powstaje pytanie natury historycznej: istota lucyferyczna, ale w jakiej fazie? Bo istoty lucyferyczne też się rozwijają. Jak zaczęły upadać, tak, jak się zdaje, upadają do dzisiaj, i to bardzo intensywnie. Na tym w zasadzie ten „rozwój” polega. O ile więc przedtem niewątpliwie były dokładną odwrotnością istot arymanicznych – trudno powiedzieć kiedy, ale w każdym razie kiedyś były taką odwrotnością – o tyle teraz (mimo że w dalszym ciągu są właściwie ich antyteza) współpracują z istotami arymanicznymi. To się, oczywiście, łączy z postacią Antychrysta, który będzie istotą lucyferyczną, o ile już nie jest, i Arymana, czyli tego właściwego inkarnowanego Szatana, którego ów Antychryst poprzedza.
W różnych antropozoficznych pracach demonologicznych wprowadza się istotne rozróżnienie: powiada się, że Diabolos to właśnie Lucyfer, a Satanas to Szatan, czyli Aryman. Najogólniejsza ich charakterystyka byłaby taka, że w ramach utrzymywania człowieka w polu wolności, jeśli tak można powiedzieć, w tym napięciu pomiędzy Arymanem i Lucyferem, droga Chrystusowa jest drogą środkową, która jak gdyby korzysta z tych dwóch biegunów, ale prowadzi pomiędzy nimi.
Otóż Lucyfer inspiruje człowieka jednostronnie do świata duchowego, tzn. do świata wyłącznie duchowego. W związku z tym jest patronem wszelkiego rodzaju idealizmu, sztuki (o tyle, o ile jest ona ekstatyczna, wychodzaca poza materialność), mistyki, zwłaszcza orientalnej – tu od razu trzeba dodać, że zdaniem Steinera Lucyfer inkarnował się trzy tysiące lat przed Chrystusem, w Chinach, i to właśnie on dał impuls wszelkim religiom orientalnym. Niedokładnie może wszystkim, bo są tam także wątki pochodzące wyraźnie od Chrystusa, powiedzmy w idei bodhisattwy, w mahajanie. Ale wszędzie tam, gdzie pojawia się jednostronny ascetyzm, wrogość względem ciała, skrajny idealizm, szczególnego rodzaju eskapizm, mamy do czynienia z inspiracją Lucyfera. A takie są właśnie głównie religie orientalne.
A z drugiej strony należy tu, oczywiście, także sporo elementów występujących w religiach europejskich, tzn. na pewno będzie to w dużej mierze gnostycyzm, powiedzmy to sobie otwarcie. Steiner nawet twierdził, że gnoza to jest sposób, w jaki widziano Chrystusa i fakt Jego Inkarnacji z perspektywy lucyferycznej. Bo widziano ten fakt doketystycznie, nie dopuszczano jak gdyby możliwości przeniknięcia przez ducha materii do końca. Można by w związku z tym zapytać, czy nie można było inaczej. Oczywiście, można było, ale docenić wielkość faktu, jakim była Inkarnacja Chrystusa, byli w stanie tylko wcześniej inicjowani, naturalnie tylko oni widzieli całą ogromną  kosmiczną skalę tego faktu. A jaką mieli oni inicjację? Naturalnie lucyferyczną, bo wtedy po prostu nie było innej. Przed Chrystusem nie było inicjacji Chrystusowej, to jest jasne. W związku z czym patrzyli oni na postać Chrystusa z ogromną rewerencją, jeśli tak można powiedzieć, na klęczkach, ale widzieli Go w sposób lucyferyczny. Tak powstała gnoza. Taka jest w każdym razie teza Steinera.
Otóż sama antropozofia jest poniekąd lucyferyczną gnozą – na wejściu, jeśli można użyć tego określenia – bo zaczyna się od pewnej fascynacji. Na ogół człowiek zwraca się do antropozofii zafascynowany – oczywiście wiedzą tajemną – a potem dopiero dowiaduje się, że powinien ją chrystianizować poprzez rozwijanie miłości, podziwu, pozytywnego stosunku do wszystkiego, co dobre, mądre i prawdziwe w świecie.
Tyle więc o orientalnym, czy – ściśle biorąc – lucyferycznym charakterze wielu religii. Ale Lucyfer w ramach swojego dalszego upadku ma – poza tym – jednostronnie idealistycznym, ale przecież wspaniałym aspektem, także pewien inny aspekt. Bo, na przykład, niewątpliwie inspiruje on ekstazy erotyczne, trudno powiedzieć, czy seksualne w takim wąskim, że tak powiem, „bydlęcym” rozumieniu. Powiedziałbym raczej, że jego inspiracje widać wszędzie tam, gdzie jest namiętność, gdzie jest fascynacja, gdzie jest widzenie albo więcej, niż jest w przedmiocie miłości, albo więcej, niż może dojrzeć zwykły zjadacz chleba. Bo istnieją przecież także inicjacje lucyferyczne. Z tym, że pokazują one światy, zdaniem Steinera, właściwie ułudne – tzn. pewnie w ramach swojej ułudy realne, bo, jak wiadomo, to zależy od tego, jak na nie popatrzeć, od wewnątrz, czy też od zewnątrz. Jak na to spojrzeć od zewnątrz, to jest to pewnie ułudne, ale jak się „siedzi” w ich środku, wygląda to bardzo realnie. I to będą, oczywiście, jakieś niesłychane światy umieszczone w astralu.
Otóż Steiner łączy Lucyfera w jakiś sposób z Wenus i z Merkurym, właśnie z tymi dwiema planetami. W tym mianowicie sensie, iż powiada, że ponieważ Wenus jest  odpryskiem starego Księżyca, który był kiedyś ojczyzną istot lucyferycznych, to one tęsknią do Wenus i tu na Ziemi czują się właściwie na wygnaniu. Są jak bogowie na wygnaniu. Tęsknią do Wenus i jak gdyby przez to pociągają wielu ludzi w jej stronę. I cała ekstatyka miłosna ma prawdopodobnie taki właśnie podkład duchowy. Tyle na wstępie o istotach lucyferycznych.
Natomiast o istotach arymanicznych trzeba powiedzieć, że stanowią one dokładne przeciwieństwo istot lucyferycznych w tym sensie, że inspirują człowieka jednostronnie do świata materialnego, chcą go kompletnie pozbawić kontaktu ze światem duchowym. A wykorzystują do tego celu głównie materialistyczną naukę, materialistyczną technikę, materialistyczne systemy polityczno-społeczne, tzn. systemy oparte na terrorze. Bo o ile Lucyfer to ekstaza, o tyle Aryman to zimny intelekt i terror – to są dwa, że tak powiem, podstawowe jego elementy.
I dlatego wystepuje też jeszcze inny podział. Steiner powiada, że jeśli jawią nam się demony w postaci kobiecej, to są to istoty lucyferyczne, jeśeli zaś w postaci męskiej – to są to istoty arymaniczne. Przeważnie będą to więc pewnie, z jednej strony, jakieś piękne diablice, a z drugiej strony, mężczyźni, raczej w zdecydowanie starszym wieku, albo przynajmniej dojrzali, z krogulczym nosem, będzie to zatem do pewnego stopnia jakiś rodzaj diabła-starca. Otóż właśnie za pośrednictwem takich dziedzin życia – jak nauka, technika, czy polityka materialistyczna – istoty arymaniczne chcą człowieka dosłownie „uziemić”, tzn. stworzyć z niego istotę, którą trzeba by nazwać kombinacją zwierzęcia z maszyną. Zwierzęcia przez to, że jest to jak gdyby próba odcięcia mu łączności między duszą a duchem. Na tym chyba właśnie polega istota grzechu przeciwko Duchowi Świętemu, jest nim to wszystko, co odcina człowieka od ducha. A niewybaczalny jest on w tym sensie, że – po prostu – jak już człowiek zostaje odcięty od ducha, to przestaje być człowiekiem, jest oderwany od swojej matrycy, jako człowiek się kończy.
I co wtedy pojawia się na jego miejsce? Powstaje mianowicie bestia, bo ciało + dusza to jest już tylko bestia. Każde zwierzę ma przecież wraz z cielesnością także taką swoją quasi duszyczkę. I właśnie jednym z tych czynników w pewnym sensie poprzedzających dominację materializmu w naszych czasach jest uznanie w Kościele katolickim dogmatu o tym, że człowiek ma tylko cechy duchowe, a nie ma ducha, to znaczy, odebranie mu ducha, stwierdzenie, że jest on tylko sklejką psychofizyczną (Konstantynopol, 869-870). I to był ten pierwszy krok w kierunku animalizacji człowieka. Człowiek nie wywodzi się ze zwierząt, ale może do ich rzędu spaść. W takiej sytuacji człowiek staje się jak gdyby bestią. Ta jego bestialskość przejawia się w szczególności w dwojaki sposób. Mówię w tej chwili nie o jakichś zewnętrznych sprawach, takich jak okrucieństwo, ale o tym, co stanowi tu istotę rzeczy. Mianowicie pierwszą sprawą byłaby zatrata potrzeby poznania prawdy dla niej samej, potrzeby bezinteresownego poznawania prawdy. A drugą sprawą jest zatrata bezinteresownej moralności, dobrego działania dla samego dobra. Wiemy, że komunizm – i nie tylko zresztą komunizm, bo przecież poniekąd i różne faszyzmy, np. hitleryzm – hodowały ludzi wyraźnie w tym kierunku. To znaczy odbierały im i prawdę, czy dążenie do prawdy tak pojęte – jako coś bezinteresownego – i tak samo dążenie do dobra. Dobro miało być albo rasowe, albo klasowe, zawsze musiało być jakoś tam pochodne. Człowiek nigdy nie działa bezinteresownie – rzekomo. Nie mówiąc już o tym, że nie wychowywano ludzi w tym kierunku. I to byłby jeden czynnik. Wskutek tego powstaje coś w rodzaju inteligentnej bestii. Bo intelektu to nie musi nadgryzać. Intelekt może być niesłychanie sprawny. I znamy przecież wielu myślicieli komunistycznych, czy hitlerowskich o bardzo wysokiej klasie intelektualnej w pełni oddanej na służbę bydlęcości i, że tak powiem, obrony bestialstwa.
A drugim czynnikiem, o którym wspomniałem, jest czynnik mechanizacji człowieka. A przejawia się to jakby w dwojaki sposób. Na niskim poziomie, takim, powiedzmy, jak w naszych czasach, jest to okoliczność, że można mieć już serce jako maszynę, że można mieć dowolny niemal organ jako maszynę. Czyli właściwie, jak tak dalej pójdzie, przy dalszym udoskonalaniu tej techniki dojdzie do tego, że w zasadzie człowieka będzie można pewnie fizycznie wymienić do końca, lub prawie do końca.
Jest jeszcze drugi czynnik, mianowicie taki, że człowiek zaczyna zachowywać się jak maszyna. Mam na myśli pewien typ wychowania – chodzi mi nie tylko o wychowanie w sensie istnienia określonych typów pedagogiki, ale również o wychowanie stanowiące rezultat oddziaływania pewnych systemów, takich właśnie jak komunizm, czy faszyzm (ale nie tylko, także, powiedzmy, widać to w kwitnącym kapitalizmie, demokratycznym rzekomo, na Zachodzie) – typ wychowania sprawiający, że ludzie zaczynają zachowywać się po prostu jak maszyny. Ja bym powiedział tak: behawioryzm nie jest prawdziwą koncepcją człowieka, ale można taką sytuację stworzyć, że stanie się prawdziwą. I wtedy mamy do czynienia z sytuacją, w której człowiek przestaje mieć własne inicjatywy, od wewnątrz na zewnątrz nie wychodzi nic, jest wyłącznie zbiorem reakcji na bodźce. No i mamy już maszynę, bo maszyna jest wyłącznie zbiorem reakcji na bodźce. Jeszcze jednym przykładem na „mechanizowanie” człowieka niech będzie masowe zjawisko dawania mu ersatzów mechanicznych zamiast nowych rozwojowych możliwości duchowych: telewizji zamiast poznania imaginatywnego, audioaparatów zamiast poznania inspiratywnego, komputerów i „rzeczywistości wirtualnej” zamiast poznania mistycznego. Tak by się więc ogólnie przedstawiała istota arymanizmu.
Ale obecnie Lucyfer i Aryman współpracują ze sobą. O co im chodzi? Steiner powiada, że nie chodzi tu tylko o to, żeby zawładnąć Ziemią. Bo zapewne Arymanowi chodzi przede wszystkim właśnie o to, ale Lucyfer nie interesuje się Ziemią, Lucyfer chce innego świata. Natomiast i jeden, i drugi chcą możliwie maksymalnej ilości ludzi jako swoich poddanych, jeśli tak można powiedzieć, używając języka feudalnego. Żeby to sprecyzować, trzeba oczywiście powiedzieć, że przecież istoty duchowe żywią się po prostu innymi istotami duchowymi. To polega na tym, że karmią się naszymi myślami, naszymi uczuciami, naszymi aktami woli. To, co dla nas jest myślą, to dla innych, dla istot hierarchicznie wyższych, jest rodzajem, mówiąc żartobliwie, śniadanka, obiadku, czy kolacyjki. Oczywiście te istoty, jak Steiner zawsze to podkreślał, mają poniekąd swoje miejsce w ekonomii Kosmosu. One mają prawo do takich „rzodkieweczek”, jak mówił Robert Walter. Ale „rzodkieweczki”, jak wiemy, same się do nich garną.
Przytoczyłbym tu przykład Babadżiego, który jest klasycznym przykładem inkarnowanej istoty lucyferycznej. Ma on po prostu swoje spore grono wyznawców, którzy łączą się z nim. I sami tego chcą, bo przecież on im proponuje połączenie się z nimi przez ekstazę, tak jak to jest w wersji orientalnej: kropla wraca do oceanu w ekstazie. Nie jest to bynajmniej śmierć mistyczna, to nie dokonuje się przecież w cierpieniu, człowiek sam tego chce. Jest to więc całkowity kontrast w stosunku do propozycji, jeśli można użyć tego słowa, Chrystusa, który powiada: śmierć – tak, i to w cierpieniu najczęściej, ale potem zmartwychwstanie. Natomiast Lucyfer ani Aryman nie proponują żadnego zmartwychwstania. Aryman, oczywiście, ex definitione, bo bydlę po prostu nie ma co zmartwychwstawać, nie ma co w ogóle pchać się do zmartwychwstania.
W wariancie podsuwanym przez Lucyfera może być, owszem, właśnie tak, że człowiek jak gdyby się w nim roztapia – byłaby to więc poniekąd doprowadzona do końca sytuacja „kolacyjki”. Ale jest jeszcze pewna inna wersja, mianowicie taka, że człowiek pojawia się po śmierci, jakiejś tam śmierci, która nie jest, oczywiście, śmiercią zupełną, w świecie Lucyfera. I to jest właśnie ten świat, który budują i Lucyfer, i Aryman gdzie indziej, w pewnej innej sferze, a który Steiner nazywa ósmą sferą. Osobiście podejrzewam, że część tzw. „wzięć” przez UFO to właśnie porwania do tej sfery.
Otóż pomijając sprawę, jak to wygląda w tym właściwym świecie Lucyfera, tu, na Ziemi, inspiruje on ludzi do wolności, ale jakby w tym sensie, żeby człowiek zbuntował się przeciwko Bóstwu wiodącemu. I to ma, oczywiście, swój sens. I to też było potrzebne jako pewien sposób postępowania.
Steiner podkreślał zawsze, że to było potrzebne, aczkolwiek przedwczesne, że właściwie Bóstwo dałoby człowiekowi wolność, ale dopiero wtedy, kiedy człowiek dorósłby do niej. A Lucyfer człowiekowi zaproponował wolność, bunt za wcześnie. Owo „za wcześnie” to jest właśnie bardzo często chwyt istot lucyferycznych, czy arymanicznych. Podejrzewam osobiście, iż wmawianie nam, że już wkroczyliśmy w Epokę Wodnika, to jest właśnie jeden z tych chwytów.
Taka byłaby ta najogólniejsza teoria, która trzeba teraz  jeszcze skwalifikować i dodać do niej pewne dalsze elementy, coś, co ją nieco skomplikuje. Mianowicie w przedostatniej, czy ostatniej fazie swoich rewelacji Steiner wprowadził trzecią kategorię istot demonicznych. Są to mianowicie istoty, które nazwał Assurami, istotami assurycznymi. Assury są, jako demony, istotami jeszcze starszymi od Arymana, czyli, innymi słowy, pochodzą z Saturna, z tej pierwszej planety, najstarszej w całym układzie (Aryman pochodzi ze starego Słońca, Lucyfer – ze starego Księżyca). Steiner mówił o nich bardzo niewiele. Z tego, co wiem, wynikałoby coś takiego: istoty lucyferyczne gnieżdżą się w ciele astralnym, czy też atakują ciało astralne człowieka, co oznacza, że obierają sobie za przedmiot jego namiętności, popędy, uczucia; z kolei istoty arymaniczne atakują ciało eteryczne człowieka, w związku z czym są groźniejsze, bo atakują jak gdyby bios ludzki, czy podstawy ludzkiego biosu – i stąd Steiner twierdził, że rak, jako choroba będąca efektem działania istot arymanicznych, ma swą siedzibę, że tak powiem, w ciele eterycznym, a nie fizycznym i dlatego jest tak trudno uleczalny; natomiast istoty assuryczne atakują ludzkie „ja”, centrum samego człowieka. Jest to – chciałoby się tu nieomal użyć tego określenia Alfreda Jarry'ego – „wymóżdżanie”, ale nie chodzi o mózg, jest znacznie gorzej, jest to „wyjaźnianie” człowieka, jeśli można tak powiedzieć. I tu widać wyraźnie, że assury idą ręka w rękę z istotami arymanicznymi, to znaczy, z jednej strony, mamy arymaniczne materializowanie człowieka, a z drugiej strony – zabieranie mu przez assury „ja”. Po prostu.
Steiner wyróżniał jedną z tych istot, nazywał ją Soratem i mówił o nim, że jest to Demon Słoneczny, tzn. ten, który w Apokalipsie występuje jako bestia 666. Jest cały cykl wykładów Steinera na temat Apokalipsy i tam jest o tym mowa obszerniej i precyzyjniej. Istoty assuryczne wkroczyły w historię ludzką stosunkowo niedawno. Osobiście podejrzewam, że wiążą się z nimi te wszystkie zjawiska w naszej cywilizacji, które wprost atakują ludzkie „ja”. I to nie tylko przez to, że czynią z człowieka coś w rodzaju maszyny, bo do tego wystarczy po prostu przecięcie owej więzi pomiędzy „ja” a resztą, czyli duszą i ciałem. W działalności assurów mamy bowiem do czynienia z atakowaniem samego „ja”. I czasami ma się po prostu wrażenie, przy bezpośrednim kontakcie z pewną kategorią ludzi – a mówi mi o tym nie tylko moje bezpośrednie doświadczenie, lecz także ukazuje to też w wyraźny sposób wiele opisów literackich – że mamy  do czynienia z istotami, które mają ciało ludzkie, duszę jeszcze ludzką (w tym sensie, że występuje u nich jakieś tam działanie intelektu, uczuć, woli), ale brakuje „ja”. Czuje się, że jest to tylko jakiś taki rodzaj patiomkinowskiej fasady. Pozór jest ludzki, a w środku tego – „ja” ludzkiego już nie ma. Gdybym chciał być złośliwy, to powiedziałbym, że można coś takiego zauważyć u niektórych urzędników, ale, oczywiście, nie twierdzę, że to jest specialité de la maison akurat urzędników. można się z tym spotkać prawdopodobnie w każdej warstwie społecznej.
Tak więc w wyniku działalności Assurów pozostaje pewnie tylko jakaś taka pragmatyczna resztka „ja”, która powoduje, że ta całość trzyma się jeszcze w ogóle kupy, jeśli można się tak brzydko wyrazić. Natomiast prawdziwego „ja”, w znaczeniu bezinteresownego zwrócenia się ku prawdzie, dobru i miłości, tego po prostu tam już nie ma.
Trudno powiedzieć coś więcej, bo, jak sądzę, niestety, dopiero przyszłość pokaże nam naprawdę istoty assuryczne w akcji. Ale w różnych antropozoficznych refleksjach na temat AIDS spotykałem domysły, czy domniemania, że AIDS jest swego rodzaju produktem ubocznym, czy symptomem – może tak lepiej powiedzieć – zatracania „ja” przez człowieka. że temu, co dzieje się na płaszczyźnie duchowej, czyli temu, że „ja” zostaje zniszczone, zabrane, zeżarte – wszystko jedno – na płaszczyźnie fizycznej odpowiada właśnie AIDS. Taki jest domysł. Oczywiście, nie będę tego w tej chwili rozwijał, bo dla naszych celów nie jest to przecież konieczne.
Mamy więc tu właściwie dwa schematy. Jeden to jest ten triadyczny: Chrystus po środku, Aryman i Lucyfer po obu stronach, tak jak dwaj łotrzy na krzyżu, po obu stronach Chrystusa. Ciekawa rzecz, że jest to właśnie dokładny odpowiednik tego triadycznego schematu. W literaturze antropozoficznej powiada się, że ten dobry łotr to jest Lucyfer, a zły – to naturalnie Aryman. Bo mianowicie – i to jest szalenie ważna sprawa i trzeba to koniecznie powiedzieć – i Lucyfer, i Aryman będą kiedyś zbawieni. Oczywiście, trzeba pamiętać, że są to istoty kolektywne, to znaczy, że istnieje wiele istot lucyferycznych i wiele istot arymanicznych, w związku z tym można powiedzieć, że zapewne część z tych istot będzie przywrócona Chrystusowi. O tym Steiner mówi już w Wiedzy tajemnej. Natomiast nic nie mówi na ten temat, jeśli chodzi o istoty assuryczne.
A drugi schemat jest taki, że mamy do czynienia z trzema kategoriami demonów, stosownie do nasilającej się intensywności zła, i mimo woli nasuwa się tu zestawienie z Trójca Świętą. Byłaby to taka jakby czarna Trójca. Można by nawet dopasować, kto tu przeciwstawia się komu, jakkolwiek, oczywiście, nie jest to takie prostackie. Mianowicie istoty lucyferyczne przeciwstawiają się Duchowi Świętemu, Duchowi Prawdy – one tworzą iluzje, a On jest Duchem Prawdy. Steiner powiada w pewnych tekstach, mało kto z antropozofów o tym w ogóle wie, że obecny, że tak powiem, wiodący Duch Święty – bo to znów jest cała grupa istot – jest to przemieniona istota lucyferyczna z poprzedniego kosmosu. Aryman przeciwstawiałby się Chrystusowi, tzn. zimną nienawiść, terror – Miłości. I wreszcie Sorat przeciwstawia się Bogu Ojcu, rozumianemu jako byt, jako podstawa wszystkiego. Sorat jest od niszczenia podstawowej rzeczy, jaką jest „ja”, jest on, można by rzec, Nihil. I ciekawa rzecz, że średniowieczni katarzy rozróżniali trzy istoty demoniczne: Lucybela (wyraźnie chodzi tu o Lucyfera), Szatana (jako odpowiednika Arymana) i Nihil (tego, który jest nicością, i jest to, oczywiście, Sorat, czyli, ściślej mówiąc, Assur).
Na zakończenie trzeba by też coś powiedzieć o Chrystusie. Mianowicie bardzo często mam wrażenie – nie ja jeden zresztą – że w tekstach antropozoficznych, już trochę u Steinera, ale także u różnych jego uczniów, dużo można się dowiedzieć wprost o Lucyferze, czy Arymanie, gorzej natomiast jest z tym aspektem Chrystusowym. Jak gdyby łatwiej było powiedzieć, o co nie chodzi, niż o co chodzi – w sensie jakichś głównych wyznaczników. Naturalnie, jak przejdziemy już do pewnego rdzenia samej antropozofii, to oczywiście wtedy chrystusowość zaczyna się wybijać coraz bardziej. I to jak gdyby w dwóch punktach. Jeden to jest sama droga inicjacji, a drugi to, oczywiście, zasada miłości. Jest to centralna sprawa. To znaczy, tam, gdzie jest miłość, tam jest Chrystus. To jest jednoznaczne. Nawet począwszy od najbardziej niskich jej form. A kończąc, oczywiście, na najwyższych. jeżeli chodzi o wpływy Lucyfera w tej dziedzinie, to wiążą się one nie tyle z miłością, co raczej z fascynacją. Dopóki trwa fascynacja, to może jest to jakaś lucyferyczna miłość – w tym sensie, że ja czegoś pragnę, czy czegoś pożądam, czyli na swój sposób kocham, bo mnie to fascynuje, jak gdyby wsysa, wciąga – i to właśnie jest specyficznie lucyferyczne. Ale tam, gdzie zaczynamy uczyć się miłości ze względu na drugą osobę, ze względu na drugiego człowieka – i to właśnie miłości bezinteresownej i nieegoistycznej, nie zaspokajającej wyłącznie mojej potrzeby – tam mamy już do czynienia z miłością Chrystusową. I u Steinera jest to bardzo mocno zaakcentowane, wspomina o tym w bardzo dużej ilości wykładów, właściwie nieustannie. Ale rzecz ciekawa, że u takiego „szeregowych” antropozofów, jeżeli wolno użyć tego określenia, mało się o tym mówi. Raczej są to fascynacje poznawcze, czasami wręcz całe spekulacje, obracające się w tym polu pomiędzy Lucyferem a Arymanem, utrzymane w tonacji na ogół zresztą lękowej, sugerujące jakby, żeby się wystrzegać jednego i drugiego. Steiner, wręcz przeciwnie, mówi, że nigdy się nie należy wystrzegać, przeciwnie, należy wychodzić im naprzeciw – poznawczo i etycznie, bo to są dwa sposoby na pokonanie obu tych istot, a zarazem na ich zbawienie. Bo i my mamy brać udział w ich zbawianiu – Steiner twierdził, że manichejczycy, tak potwornie prześladowani wszędzie i przez wszystkich, przechodzili te ciężkie wcielenia poniekąd jako rodzaj treningu: po to, żeby zaznać zła do maksimum i w przyszłości być tymi, którzy będą zbawiać Lucyfera i Arymana. Życie tutaj – jak mawiał Gałczyński – „nie jest maliną”. I my na co dzień możemy robić to samo, z jednej strony, poznając te istoty, a więc żadna miarą nie uciekając przed nimi – tu jest absolutnie proponowana postawa faustowska: wyjść naprzeciw – a z drugiej strony, kierując się miłością. Wtedy jesteśmy zabezpieczeni przed wpływami lucyferycznymi i arymanicznymi, i pomagamy tym istotom w procesie ich zbawienia. Tak twierdzi Steiner.
I jeszcze tylko taki mały appendix. Steiner podkreśla fakt, że Chrystus jako Najwyższa Istota Słoneczna, czy poniekąd pomimo to, jest związany z Ziemią, złączył się z eterycznym ciałem Ziemi i przebywa jak gdyby w tym rejonie. A Lucyfer mimo wszystko związany jest ze Słońcem. Tylko tutaj cały czas trzeba pamiętać, że to chodzi o różne etapy. Bo my, zwracając się do tych istot, nie zawsze wiemy, do którego etapu ich rozwoju się zwracamy. Pamiętajmy, że zachodzi pewna inkongruencja pomiędzy naszą czasowością, a bezczasowością tamtych, czy też może raczej ponadczasowością. I to „wstrzelenie się” jest bardzo trudne, na przykład Steiner mówi, że w hinduizmie Wisznu to Chrystus, a Siwa to Lucyfer. Ale z czasów, kiedy jeszcze byli braćmi – bo są braćmi – i to stojącymi na tym samym poziomie. Tylko Chrystus zaakceptował rozwój świata taki, jaki zaplanował Bóg Ojciec, a Lucyfer odrzucił ten projekt. W związku z czym Chrystus zaczął się rozwijać razem z tym światem, a Lucyfer stał się kijem wkładanym w szprychy. Otóż w takiej sytuacji, jeżeli jakiś pobożny Hindus zwraca się do Siwy, to zwraca się do Lucyfera wprawdzie, ale z czasów, kiedy Lucyfer był jeszcze prawie całkiem „dobry”, i jak gdyby w ogóle nie było tu żadnego problemu. więc dlatego często spotykamy się  – na płaszczyźnie ludzkiej – z sytuacjami na pozór paradoksalnymi. Na przykład Yogananda w swojej Autobiografii jogina mówi o tym, że miał wizje Chrystusa, a nawet spotkanie z Chrystusem, ale nie został chrześcijaninem, bo po prostu w jego wypadku nie było takiej potrzeby, należał on niejako do innej linii rozwojowej.

czwartek, 14 lutego 2019

Co leczy w psychoterapii?

Za https://psychoterapia.natemat.pl/8701,co-leczy-w-psychoterapii

Co leczy w psychoterapii?




Milena Karlińska-Nehrebecka

03 kwietnia 2012

Zapytajmy: czy koncert podwójny d-moll Bacha na skrzypce działa? Pytanie się wydaje absurdalne, ale spróbujmy na nie odpowiedzieć. Koncert piękny jest. Ma swoją partyturę i nagrania wykonań. Ale czy „działa”, gdy nikt go nie wykonuje? Nie bardzo. A dzięki czemu działa? Dzięki wykonawcom – soliście, dyrygentowi i orkiestrze. I choć partytura pozostaje ta sama, jakoś bardziej porusza nas koncert w wykonaniu Yehudi Menuhina, gdzie słyszymy duszę i serce artysty, niż pusto brzmiące, galopujące wykonania bezdusznych wirtuozów azjatyckich.


Czy psychoterapia działa? Działa! Jeszcze jak! Skuteczniej niż wiele procedur medycznych.
Ale kiedy mielibyśmy odpowiedzieć, w jaki sposób działa – obraz robi się skomplikowany.

Z psychoterapią jest podobnie jak z muzyką. Nie tak dawno wielu klinicystów i naukowców było przekonanych, że tym, co działa w psychoterapii są „nuty” – techniki, procedury i podręczniki. A wykonawca jest nieważny. Naukowcy nieźle się wysilali, by w badaniach zuniformizować różnice pomiędzy poszczególnymi psychoterapeutami. No i nie wyszło im. Okazało się, że większe są różnice w skuteczności poszczególnych psychoterapeutów, niż pomiędzy modalnościami psychoterapeutycznymi.
Ale, jak mówi Bruce Wampold, stare nawyki umierają z trudem. Nawet obecnie, zwłaszcza w Polsce, gdzie wiedza dociera z opóźnieniem, niektórzy psychoterapeuci infantylnie wykłócają się, że ich modalność jest skuteczniejsza i naukowa, a inne to nie. Podczas gdy wyniki metaanaliz z ostatniego 40-lecia są miażdżące – skuteczność różnych modalności terapeutycznych jest podobna. Ta od dziesięcioleci naukowo udowodniona prawidłowość nosi dowcipną nazwę „Dodo bird verdict”, zaczerpniętą ze sceny „Alicji w krainie czarów”, gdzie ptak Dodo mówi: wszyscy wygrali, więc wszyscy otrzymują nagrody.


Co nie znaczy, że psychoterapia zawsze jest samo skuteczna. Bo psychoterapeuta psychoterapeucie nierówny. Bardzo nierówny. W jednym z badań Luborsky’ego z 1997 roku, w których próbowano zminimalizować wpływ osoby psychoterapeuty, okazało się, że mimo to, terapeuci różnią się mocno. Najlepsi powodowali 80% poprawy u pacjentów, najgorsi – trochę pogarszali ich stan. 
Metaanalizy dotyczące skuteczności psychoterapii, prowadzone od lat 70-tych, wskazują, że udowodniony rozmiar efektu psychoterapii wynosi, około 0,8 - co znaczy, że przeciętny pacjent po psychoterapii jest zdrowszy, niż 79% pacjentów, którzy jej jeszcze nie mieli. 

W skuteczności psychoterapii jak w muzyce: liczy się kto, co, jak i dla kogo robi. Inaczej mówiąc: określony psychoterapeuta, stosujący właściwe metody, dopasowane do konkretnych pacjentów

Co jeszcze wiemy z badań empirycznych na temat skuteczności psychoterapii:
1. Liczy się czy psychoterapeuta jest przekonany do metod, które stosuje. Nazywa się to „efektem lojalności”. Dlatego, gdy psychoterapeuta robi coś, w czego skuteczność nie wierzy, będzie nieefektywny. No, nie jest to zaskakujące. Ale wiele błędów metodologicznych w badaniach wykazujących rzekomą wyższość jednej modalności terapeutycznej nad drugą, wynikało z tego, że porównywano psychoterapię prowadzoną w dobrej wierze (bona fide), z psychoterapią prowadzoną metodami uważanymi przez terapeutów za gorsze czy niewłaściwe. No i proszę, ta pierwsza, wykonywana z przekonaniem, „działała” bardziej. Czyli, gdy psychoterapeuta poznawczo-behawioralny będzie miał prowadzić psychoterapię metodą hipnoterapii, której nie poważa, będzie miał gorsze wyniki. I na odwrót; gdy psychoterapeuta specjalizujący się w hipnozie miałby stosować terapię, do której nie jest przekonany, powiedzmy, poznawczo-behawioralną opartą na sztywnym schemacie, będzie miał gorsze wyniki.
2. Liczy się relacja psychoterapeutyczna.Wymaga ona umiejętności interpersonalnych psychoterapeuty i aktywności dwu stron. Autor największych badań nad tego zjawiska pisał do psychoterapeutów, trawestując powiedzenie Clintona, relacja terapeutyczna, głupku. Bo jest czynnikiem skuteczności bardzo mocno udowodnionym w metaanalizach, czyli zbiorczych analizach licznych pojedynczych badań. 
3. Działa sojusz psychoterapeutyczny – na ile pacjent i terapeuta współpracują i są zgodni co do celów psychoterapii. I czy psychoterapeuta umie „naprawiać” sojusz, gdy ów słabnie.
4. Czy pacjent mógł sobie wybrać psychoterapeutę, który mu odpowiada wpływa na wynik leczenia. Badania Seligmana już w 1995 roku pokazały, że tam gdzie pacjenci byli przymusowo przypisywani do psychoterapeutów, leczyli się gorzej.
5. Osoba psychoterapeuty. Zadziwiające, jak mało badań poświęcono temu najważniejszemu czynnikowi psychoterapii. To, co wiemy z nielicznych badań: nie działa tytuł naukowy, preferowana modalność psychoterapeutyczna, wiek ani płeć. Ci skuteczniejsi widzą przyczyny zaburzeń w mechanizmach psychicznych, a nie biologicznych i raczej spodziewają się, że psychoterapia wymaga więcej czasu niż mniej. Inni badacze podkreślają umiejętności interpersonalne, zdolność wzbudzania nadziei oraz empatię, życzliwość i autentyczność i psychoterapeuty. Natomiast nie ma żadnego znaczenia, jakie studia skończył psychoterapeuta. 
W badaniach Andersona z 1999 roku studenci chemii, historii itp. nie różnili skutecznością psychoterapii od studentów psychologii. 
W badaniach w Polsce z 2011 okazało się, że studia ukończone przed szkoleniem w zawodzie psychoterapeuty nijak nie wpływały na kompetencje psychoterapeutów (oceniane przez ekspertów) ani na ich skuteczność (ocenianą przez pacjentów). 
A nasze Ministerstwo Zdrowia i NFZ w swoich pomysłach na definicję psychoterapeuty wciąż tkwią w naukowym średniowieczu...Pacjenci jednak wiedzą swoje i idą do tych terapeutów, którzy mają opinię skutecznych. NFZ powinien oprzeć kontraktowanie psychoterapii na skuteczności psychoterapeutów, a nie jak dotąd, na kryteriach nienaukowych.
6. Pacjent i jego właściwości, niezwiązane z psychoterapią (np. posiadane wsparcie społeczne, siła ego pacjenta) wg. Lamberta generuje aż 40% skuteczności psychoterapii. 
7. Jeśli pacjent wierzy, że psychoterapia mu pomoże, zmienia to jej wynik 15-33%. Podobnie jest z farmakoterapią. To się nazywa efekt placebo. 
8. Techniki terapeutyczne – w 1992 wspomniany Lambert twierdził, że tworzą aż 15% rezultatu psychoterapii, ale w 2001 ten wynik został podważony i obecnie wiemy, że techniki psychoterapeutyczne, do których tak wielką wagę przywiązują młodzi psychoterapeuci, same w sobie praktycznie nie mają wpływu na jej skuteczność.
9. Podręczniki i protokoły psychoterapii – jeśli psychoterapeuta się ich sztywno trzyma, to może być mniej skuteczny. 

Podsumowując: wszystko jedno, jak będzie się nazywać modalność psychoterapeutyczna uprawiana przez twojego psychoterapeutę. Ważne jest by on sam był w swojej modalności kompetentny i by robił to, co sam uważa za leczące. Bo to nie psychoterapia działa, tylko konkretny psychoterapeuta, mający określony charakter, umiejętności i wiedzę. No i sprawdź wśród pacjentów, czy cieszy się opinią skutecznego psychoterapeuty.

piątek, 8 lutego 2019

Środki na miarę sytuacji

Do siebie:

Nie stosuj środków nadzwyczajnych do zwyczajnych sytuacji.

Nie uczyni to sytuacji nadzwyczajną, a wyczerpuje zasoby.

Rozważ kontrolowany kaprys.

sobota, 2 lutego 2019

Perspektywa

Gdy myślę o świecie, postrzegam go z perspektywy paru tysięcy lat wstecz i w przód. Z takiej perspektywy patrzę na zjawiska i zmiany zachodzące w teraźniejszości.

Patrząc w ten sposób wiele spraw oczywistych dziś, staje się wątpliwymi długofalowo.

Ciekawym przykładem jest feminizm. Oczywista reakcja na dyskryminację kobiet. Przyzwoitość, wynikająca ze wzrostu świadomości społecznej, nakazuje poparcie dla takiej zmiany.

Pierwsza i druga fala żądały równości praw i opierały się na zmianach obyczajowych i prawnych. Odniesiony sukces formalny nie zmienił nastawienia mężczyzn do kobiet, pojawiły się więc oczekiwania restrykcyjnych regulacji, które zastąpiłyby powolny proces zmiany kulturowej.

Szeroka perspektywa
Herstory nie powstało, ponieważ do niedawna ludzie zajmowali się głównie walką o przetrwanie, a zawdzięczamy je kobietom, które rodziły tak dużo dzieci, że pomimo wielkiej skali śmiertelności, dzięki kobietom wystarczająco dużo z tych dzieci dożyło własnej dojrzałości płciowej. Wiele dzieci to gigantyczna praca, która nie zapisała się na kartach historii (his story).

Redukcja śmiertelności i wynikająca z niej mniejsza potrzeba licznego potomstwa, dała kobietom czas na uczestniczenie w życiu społecznym i kulturowym poza własną rodziną. Równouprawnienie staje się oczywistym następstwem.

Spojrzenie w przyszłość
Jednostkowa sprawczość nieustannie wzrasta. Oznacza to poprawę bytu jednostki, ale również wzrost ryzyka destrukcyjnego wpływu jednostki na społeczność. W dłuższej perspektywie czysty rachunek prawdopodobieństwa wskazuje na nieuchronność katastrofy. Zaburzona jednostka użyje dostępnej sprawczości przeciwko społeczności na masową skalę. Dziś przyjmuje to postać dyktatorów i lokalnych zamachów terrorystycznych, ale wyobraźnia podpowiada niepokojące scenariusze.

Przyroda radzi sobie z tym ryzykiem, w przypadku gatunków tworzących duże społeczność, poprzez redukcję sprawczości jednostki (roje, mrowiska, masowe siedliska małych ssaków) lub redukcję eskalacji zaburzeń (bonobo).

Do tu i teraz
Feminizm trzeciej fali i tendencja poprawności politycznej opowiada się za ograniczeniem sprawczości jednostki. Tylko tak można uzyskać remedium na występujące obecnie nadużycia. Czekanie na zmianę kulturową w przyszłości zostało uznane za niedopuszczalne. Podążanie tą drogą musi doprowadzić do mrowiska. Chiński system scoringu obywateli wytycza drogę.

Jeśli mamy w przyszłości zachować indywidualne człowieczeństwo powinniśmy dziś podjąć decyzję o wyborze drogi dbałości o dobrostan psychiczny jednostki. Oznacza to konieczność redukcji stresu w życiu społecznym (kapitalizm?) oraz poważne traktowanie stanów psychicznych. Podążanie tą drogą da również, docelowo, niestety z dużym opóźnieniem, wszystkie efekty postulowane przez zwolenników restrykcji.