niedziela, 27 stycznia 2019

Homo narrativus

Wiedzą o nas wszystko – ostrzega Yuval Noah Harari

www.forumdwutygodnik.pl

https://www.forumdwutygodnik.pl/artykuly/1775916,1,wiedza-o-nas-wszystko--ostrzega-yuval-noah-harari.read?src=mt&fbclid=IwAR1UDND5flyzRsIDcWI4cJ3jWpxxB0unuqMt64C1znO0qqBFsvx-gUOSErE


W książce „21 lekcji na XXI wiek” stawia pan pesymistyczną diagnozę: liberalizm jest coraz bardziej zagrożony przez rozpychające się reżimy autorytarne, ale także ze względu na „kryzys wiary”, jaki dopadł obywateli liberalnych demokracji na Zachodzie. Czy to uleczalna choroba?
Yuval Noah Harari: Na razie nie mamy jeszcze do czynienia z tak poważnym kryzysem, jak to bywało wcześniej w XX wieku. Pierwsza fala globalizacji zakończyła się krwawą łaźnią wraz z wybuchem I wojny światowej. Demokracja liberalna była dużo bardziej zagrożona w latach 30., gdy nadszedł „okres Hitlera”, a potem w latach 50. i 60., w „okresie Che Guevary”. Liberalny feniks odradzał się jednak i zatriumfował nad imperializmem, faszyzmem i komunizmem. Ludzie mają krótką pamięć i zawsze są skłonni sądzić, że ich epoka jest ważniejsza i bardziej niebezpieczna niż wszystko, co znamy z przeszłości. Wiedząc, że faszyści przegrali, jesteśmy skłonni z naszej dzisiejszej perspektywy bagatelizować ówczesne zagrożenia. Niemniej współczesny kryzys liberalizmu to poważna sprawa. Nowością jest to, że liberalizm nie napotyka obecnie żadnego przeciwnika głoszącego spójną ideologię. Nasza współczesna epoka, czyli „czasy Trumpa”, jak to określam, jest dużo bardziej nihilistyczna.

Czy nacjonalizm należy potępiać w czambuł?
Absolutnie nie! Nacjonalizm w sposób spektakularny poszerzył krąg osób, które obdarzamy empatią. Często się uważa, że nacjonalizm jest czymś naturalnym. To wierutna bzdura! Geny skłaniają mnie do lojalności jedynie wobec członków rodziny albo moich sąsiadów. Przez setki tysięcy lat Homo sapiens i inne hominidy żyły w małych społecznościach. Zbiorowości narodowe zrodziły się w bólach w odpowiedzi na wyzwania, którym żadne odizolowane plemię nie mogło sprostać. Dopóki nacjonalizm polega na tym, że odczuwa pan łączność ze swoimi współobywatelami, jest to coś wspaniałego. Kłopoty zaczynają się, gdy skupiamy się na kultywowaniu nienawiści wobec innych grup. To jest tym bardziej niebezpieczne, że dziś najistotniejsze problemy mają wymiar globalny i nie można im stawić czoła bez międzynarodowej współpracy. Nacjonalizm nie ma do zaproponowania żadnych rozwiązań w obliczu zagrożeń w postaci wybuchu wojny jądrowej, ocieplenia klimatu czy rewolucji w technologii. Francuzi mogą sobie zredukować do zera emisję gazów cieplarnianych, ale to i tak nic nie da, jeżeli nie będą współpracować z Niemcami, Amerykanami czy Chińczykami. Największe zagrożenie dla ludzkości stwarza zapewne rozwój sztucznej inteligencji i biotechnologii. Musimy poddać je regulacjom, a ramy państwa narodowego to zbyt niski szczebel, żeby zmierzyć się z tym problemem. Choćby nawet w całej Unii Europejskiej zakazano rozwoju pewnych biotechnologii z pobudek etycznych, na nic się to nie zda. Sama UE nie byłaby w stanie zbyt długo sprostać międzynarodowej konkurencji w sytuacji, gdyby inne kraje jęły wytwarzać nową biologiczną kastę superludzi. Nauka ma wymiar globalny, nie ma czegoś takiego jak nauka narodowa. Obecny rozkwit nacjonalizmów oraz izolacjonizmu stwarza coraz większe prawdopodobieństwo, że dojdzie do nowego wyścigu zbrojeń w dziedzinie sztucznej inteligencji oraz biotechnologii. To jest najgorszy możliwy scenariusz.
Podkreśla pan pewien paradoks: wyborcy Donalda Trumpa albo zwolennicy brexitu chcą ocalić liberalizm, jednak w obrębie własnych granic. Dla odmiany Chiny nie zamierzają liberalizować polityki wewnętrznej, ale są wielkim promotorem liberalnego ładu na arenie międzynarodowej.
Jeszcze do niedawna Zachód najwięcej korzystał z otwartych granic. W tym kontekście łatwo było opowiadać się za globalizacją. Ale teraz, gdy na Zachodzie przeżywamy okres relatywnego schyłku, to Chiny są wielkim beneficjentem globalizacji, a Xi Jingping wygląda na prawdziwego sukcesora Baracka Obamy na arenie międzynarodowej. Wyborcy Trumpa i zwolennicy brexitu nie odrzucili liberalnego pakietu w całej rozciągłości. Wciąż wierzą w demokrację i wolny rynek, ale chcą odgrodzić się i strzec ich we własnych granicach.
W moim odczuciu najgroźniejsze jest to, że ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jakie są naprawdę wielkie wyzwania naszej epoki. W debatach na temat Trumpa albo brexitu rzeczywista problematyka schodzi na daleki plan. W trakcie amerykańskiej kampanii prezydenckiej w 2016 roku jedynym odniesieniem do zagrożeń związanych z rozwojem technologii była afera związana z e-mailami Hillary Clinton (śmiech). Nikt nie mówił o sztucznej inteligencji ani o rewolucji związanej z automatyzacją!
David Brooks, komentator „New York Timesa”, ukazuje Władimira Putina jako najbardziej wpływowego przywódcę naszych czasów…
Putin jest popularny w szeregach różnych prawicowych formacji, które widzą w nim mocnego człowieka. Ale gdy przyjrzeć się, w jakim stanie naprawdę jest jego kraj, to można zaryzykować stwierdzenie, że niewielu wyborców Marine Le Pen chciałoby rzeczywiście zamieszkać w Rosji, gdzie nie ma wolnej prasy ani podziału władz, a niemal całe bogactwo jest skoncentrowane w rękach oligarchów. Podróżując po świecie, spotykałem ludzi, którzy pragnęli wyemigrować do Stanów Zjednoczonych czy Niemiec albo nawet przenieść się do Chin, ale nigdy nie napotkałem nikogo, kto chciałby osiąść w Rosji. A czy pod względem gospodarczym jakikolwiek kraj chciałby się wzorować na Rosji, szczególnie jeżeli nie posiada złóż ropy naftowej? Rosja uważa się za rywalkę globalnego liberalnego porządku, ale nie oferuje żadnego uniwersalnego światopoglądu, który mógłby porwać niezadowolonych Brazylijczyków albo studentów na kampusach w krajach zachodnich.
A czy takim konkurencyjnym wzorcem wobec liberalizmu nie stał się islamizm?
Islamizm nie wnosi praktycznie niczego, co byłoby pociągające dla niemuzułmanów! Weźmy komunizm – w latach 60. wielu zachodnich studentów otaczało kultem Mao Zedonga i Che Guevarę. Islam nie wywiera podobnego wpływu w skali globalnej. Nawet w świecie muzułmańskim radykalny islam przemawia jedynie do mniejszości. Na każdego zradykalizowanego muzułmanina we Francji, gotowego jechać na wojnę w Syrii, przypadają setki młodych muzułmanów w krajach Bliskiego Wschodu i Maghrebu marzących o przeprowadzce nad Sekwanę. Bynajmniej nie po to, by przekształcić Francję w kalifat, lecz dlatego że woleliby żyć w warunkach liberalnej demokracji, a nie pod rządami skorumpowanej dyktatury. Oczywiście, że islamizm potrafi podbijać serca, ale nie należy go przeceniać. Jeśli przyjrzeć się strumieniom migracji, to bardzo wyraźnie widać, że liberalne demokracje są najpopularniejszymi miejscami na naszym globie.
Imigracja nadal jest poważną bolączką w Europie. Jakie rozwiązania pan proponuje?
Tłem wszystkich debat o imigracji jest zasadnicze pytanie: czy kultury są sobie równe, czy też uważamy, że niektóre z nich mogą być lepsze od innych? „Kulturyzm” jest dużo bardziej złożonym zagadnieniem niż rasizm. Zdaniem tradycyjnych rasistów niektóre grupy są po prostu gorsze, biologicznie upośledzone. Gdyby dzisiaj ktoś twierdził, że muzułmanie są z natury mniej inteligentni od chrześcijan, uznano by to za nienaukowe brednie. Ale zastrzeżenia natury kulturowej niekiedy bywają adekwatne. Jeśli ktoś mówi, że niektóre kultury są bardziej tolerancyjne niż inne, często jest to zgodne z prawdą.
Główny problem polega na tym, że debata o imigracji się zradykalizowała. Po obu stronach barykady nie potrafimy już słuchać argumentów naszych adwersarzy. Zwolennicy imigracji uważają, że każdy, kto chce ją hamować, jest rasistą i faszystą. Z kolei jej przeciwnicy uważają każdego zwolennika swobodnego przepływu osób za naiwniaka, który rujnuje swój kraj i depcze własną kulturę. Kwestia imigracji jest złożona, nie jest to walka dobra ze złem wpisująca się w czarno-białe schematy. Proces demokratyczny powinien w normalnych warunkach umożliwiać poradzenie sobie z tego rodzaju problemem. Każda polityka migracyjna będąca wynikiem racjonalnej debaty mi odpowiada.
Ale kwestia imigracyjna podkopuje europejski projekt integracji, napędzając rozwój populizmu…
Europa cieszy się najdłuższym okresem pokoju i dobrobytu w swojej historii, w dużej mierze dzięki istnieniu Unii Europejskiej. Proszę pomyśleć o tym, jak wyglądał kontynent przed stu laty, w 1918 roku… Jako historyk zawsze jestem zdumiony ludzką niewdzięcznością. Gdyby mógł pan przedstawić swoim pradziadkom obecną sytuację w Europie, to uznaliby, że żyje pan w raju. „I jeszcze masz czelność narzekać?” – oburzaliby się. Odwracanie się od osiągnięć UE, powrót do życia w ramach narodów, które dbają tylko o swoje, jest czymś wyjątkowo niebezpiecznym dla Europejczyków. Również na poziomie globalnym jest to fatalny sygnał. Jeżeli nawet najbardziej udane doświadczenie współpracy ponadnarodowej zawodzi, to jakie są szanse, że cała ludzkość zdoła kiedyś uzgodnić wspólną politykę?
Porozmawiajmy o tym, co nazywa pan prawdziwymi problemami naszych czasów. Dlaczego powinniśmy się martwić wpływem rewolucji cyfrowej na miejsca pracy? Przecież po rewolucji przemysłowej pojawiły się inne miejsca zatrudnienia.
Do tej pory maszyny konkurowały z ludźmi w zakresie możliwości wykonywania typowo fizycznych robót. W zamian powstawały nowe miejsca pracy wymagające umiejętności poznawczych właściwych jedynie nam, ludziom: zdolności uczenia się, analizowania, komunikowania się… Obecnie maszyny zaczynają rywalizować z nami również na tych obszarach. Z drugiej strony, owszem, będą powstawać nowe miejsca pracy. Zastępowanie pilotów przez drony oznacza likwidację miejsc pracy w lotnictwie, ale jednocześnie powstaje wiele posad dla osób zajmujących się analizą danych i cyberbezpieczeństwem.
Poza tym większość nowych zawodów wymaga wysokich kwalifikacji. Można sobie wyobrazić powstanie nowej klasy ludzi „bezużytecznych”. Co gorsza, nie wybuchnie jakaś pojedyncza rewolucja robotów, lecz nastąpi cała kaskada zawirowań i wstrząsów. Jeżeli nawet bezrobotnemu taksówkarzowi uda się przekwalifikować na informatyka, to być może za kolejne dziesięć lat znów będzie zmuszony uczyć się innego zawodu.
Dlaczego twierdzi pan, że filmy science fiction zwodzą nas w kwestii sztucznej inteligencji?
Ludzie się boją, że maszyny zyskają świadomość, wywołają rewolucję i nas wymordują. To czyste fantazje, napędzane przez filmy i seriale, w których myli się inteligencję ze świadomością. Powinniśmy obawiać się nie tyle wojny z robotami, ile algorytmów. Weźmy skutki zastąpienia zawodowych kierowców autonomicznymi pojazdami. Jeżeli nie będzie już kierowców ciężarówek, to i motele przestaną być potrzebne. Na tej samej zasadzie zajęcie stracą instruktorzy jazdy i policjanci patrolujący autostrady. Proszę zatem nie przejmować się tym, co pokazują w kinie! Wypada raczej martwić się o pracowników branży włókienniczej w Bangladeszu, którzy stracą zajęcie wskutek automatyzacji.
Wyobraża pan sobie, że Anna Karenina siada przed komputerem i pyta Facebooka, czy powinna zostać z mężem czy uciec z hrabią Wrońskim?
Algorytmy dokonałyby dużo lepszego wyboru! Niebezpieczeństwo polega na tym, że będą służyć niewielkiej mniejszości. W wielu przypadkach nie będziemy mieć wyboru, nawet w krajach demokratycznych. Jeśli ktoś nie przyjmie zaleceń zdrowotnych sformułowanych przez algorytm, to będzie płacić wyższe składki za ubezpieczenie. Wszystkie dostępne dane zostaną wykorzystane do oszacowania, czy jest pan leniuchem czy też osobą pracowitą i godną zaufania. I nigdy się pan nie dowie, dlaczego w odpowiedzi na wniosek kredytowy usłyszał „tak” lub „nie”. Poziom komplikacji algorytmu przekroczy ludzkie pojęcie. Firmy będą jedynie wiedzieć, że stosowanie się do jego zaleceń algorytmu jest korzystne, bo eliminuje błędy ludzkie.
Czy powinniśmy obawiać się nowego typu wojen?
Tradycyjne wojny są w odwrocie. W dawnych społeczeństwach rolniczych 15 proc. zgonów było wynikiem aktów przemocy, ale wskaźnik ten spadł do pięciu procent w XX wieku i zaledwie jednego procenta obecnie. Przede wszystkim wojny znacznie podrożały. Każdy poważny konflikt między Rosją a Stanami Zjednoczonymi wyrządziłby takie szkody, że nikt nie mógłby się nazwać zwycięzcą. Ponadto kiedyś głównym ekonomicznym atutem były dobra materialne. Obecnie najważniejszym zasobem jest wiedza. Wojna, nawet zwycięska, ma zatem coraz mniejszy sens.
W ostatnich latach Rosja podbiła Krym, interweniowała w Donbasie, odniosła zwycięstwo w Syrii i wdała się w cyberkonflikt w Estonii. Ileż militarnych sukcesów! Chiny w ostatnich dziesięcioleciach nie prowadziły żadnych wojen. A jednak ich udziałem stał się prawdopodobnie największy cud gospodarczy w historii, podczas gdy Rosja nie zyskała niczego na swoich podbojach. Przypomnijmy, że Rosja ma 150 mln mieszkańców, a jej PKB wynosi cztery biliony dolarów. Dla porównania w USA żyje 325 mln ludzi, a amerykańskie PKB sięga 19 bln dolarów, Unia Europejska zaś ma pół miliarda mieszkańców i PKB rzędu 21 bln dolarów. Niemniej jednak, nawet jeśli wojny stały się nierentownym biznesem, to trzeba zachować ostrożność. Nie wolno lekceważyć ludzkiej irracjonalności…
Naigrawa się pan z tego, że większość ludzi uważa się za pępek świata. Szczególnie mocno bodzie pan swoich rodaków, głosząc, że judaizmowi przypada bardzo skromna rola w annałach naszego gatunku.
Kiedy w 2011 roku ukazało się hebrajskie wydanie mojej książki „Sapiens”, izraelscy czytelnicy pytali, dlaczego prawie nie wspominam w niej o judaizmie. Prawda jest taka, że wpływ judaizmu na historię ludzkości jest minimalny. Jego główną spuścizną jest to, że zrodziło się z niego chrześcijaństwo. Zresztą większość pomysłów zawartych w żydowskiej Biblii było zapożyczonych z Mezopotamii albo z Egiptu. Ale i wpływ chrześcijaństwa nie powinien być przeceniany. Wiele się mówi o cywilizacji judeochrześcijańskiej, jakoby ta cywilizacja ofiarowała światu moralność. To absurd! Moralność istniała przed powstaniem monoteizmów. Łowcy i zbieracze mieli swoje zasady na dziesiątki tysięcy lat przed Abrahamem. Aborygeni z Australii wypracowali własną koncepcję etyczną, choć nigdy nie słyszeli o Jezusie ani Mojżeszu.
Dziś wiemy, że zręby moralności wykształciły się miliony lat przed narodzinami ludzkości. Szympansy mają zasady postępowania, które ewolucja dostosowała pod kątem współpracy w grupie. Swoją drogą, o ile politeiści uznawali inne wierzenia za dopuszczalne, o tyle chrześcijaństwo było najbardziej nietolerancyjną i brutalną religią na świecie. Twierdzę po prostu, że ludzie wszystkich wyznań powinni na serio potraktować wezwanie do pokory głoszone przez religie.
Eksperci nas przekonują, że żyjemy w epoce „postprawdy”. Co pan o tym sądzi?
Bywało dużo gorzej! Jeśli uważa pan, że Facebook wymyślił fake newsy, to proszę pomyśleć, co mogło się wydarzyć w średniowiecznym mieście. W 1255 roku w Lincoln znaleziono w studni ciało angielskiego chłopca. Ktoś zasugerował, że to chrześcijańskie dziecko padło ofiarą mordu rytualnego popełnionego przez Żydów. Wkrótce całe miasto uwierzyło w tę fantazyjną opowieść i dziewiętnastu Żydów zostało straconych. Podobnie było z polowaniami na czarownice. Jeśli chodzi o dezinformację na szczeblu państwowym, to wystarczy porównać Stalina z Putinem, aby się przekonać, że ten pierwszy posunął się znacznie dalej, zabijając miliony ludzi tak, że nic o tym nie wiedziano.
Nowością jest to, że obecnie można tworzyć fake newsy szyte na miarę. W czasach Stalina mieliśmy oficjalną linię propagandową, jedno wielkie kłamstwo dla wszystkich. Teraz mamy rosyjskich trolli i hakerów, którzy chcą zakłócić proces demokratyczny, np. w krajach takich jak Francja. Będą więc namierzać ludzi, którzy są sceptyczni w takich kwestiach jak imigracja, i pokazywać im fałszywe historie o imigrantach gwałcących Francuzki. I na odwrót – inna osoba, nastawiona życzliwie do imigrantów, może być karmiona fałszywymi opowieściami o neonazistach zabijających przybyszów. Te fake newsy żerują na naszych uprzedzeniach. Antidotum na to mogłoby być uświadamianie ludzi, że wszyscy mamy pewne uprzedzenia poznawcze.
Ostatnia z pańskich 21 lekcji na XXI wiek dotyczy medytacji. Czy to jest to cudowne lekarstwo, które ma ocalić ludzkość?
Nie twierdzę, że medytacja rozwiąże wszystkie problemy, ale w moim przypadku okazuje się skuteczna. Z drugiej strony uważam, że w interesie ludzi lepsze poznanie siebie. Jest to nawet ważniejsze dziś niż w czasach Sokratesa albo Lao-Cy, ponieważ istnieje wiele systemów, które próbują nas zhakować. Atakują nie tylko nasze komputery, lecz również nas samych. Jeżeli nie chcecie być manipulowani przez Amazon lub przez rząd, poznawajcie samych siebie! Bo oni już was bardzo dobrze znają… Osobiście stosuję metodę Vipassany, ale istnieją setki technik medytacyjnych. W przypadku innych osób psychoterapia, sport, spacery po lesie będą działać lepiej. Ale bez względu na metodę działajcie szybko, ponieważ trwa wyścig z czasem. Wkrótce być może to algorytmy będą decydować o tym, kim jesteśmy i co powinniśmy wiedzieć o nas samych.
Steven Pinker i pan jesteście obecnie uważani za najbardziej wpływowych intelektualistów na świecie. Tyle że Pinker jest bardzo optymistycznie nastawiony wobec oświecenia i liberalizmu, a pan wydaje się większym pesymistą.
Tak, prawdopodobnie dlatego, że jestem historykiem, a on jest z wykształcenia specem od psychologii poznawczej. Czytając o wszystkich tych okropnych rzeczach, które ludzie wyrabiali w dziejach, nabiera się pewnej podejrzliwości. Myślę, że ludzka głupota jest potężną siłą.
Ale w pełni podzielam uwagi Pinkera, gdy dowodzi, opierając się na statystykach, że przeżywamy najlepszy okres w historii. To fakt – jest mniej przemocy, chorób, głodu. Jeśli chodzi o nierówności, to Pinker zauważa, że nawet jeśli zachodnia klasa średnia skorzystała ze wzrostu bogactw w mniejszym stopniu niż elity, to przecież dzisiaj wszyscy mamy o wiele więcej wartościowych rzeczy, choćby takich jak smartfony. Jednak ludzka natura jest tak skonstruowana, że my nie patrzymy na to, jak żyli kiedyś nasi dziadkowie, lecz porównujemy się do sąsiadów. Poza tym Pinker czasami nie docenia kosztów, jakie ludzkość płaci za ten ogromny postęp naukowy. Odmawia uznania strasznych zbrodni popełnianych w imię nauki, postępu i demokracji w ostatnich stuleciach. Nawet nauka i demokracja mają swoje ciemne strony. Bardzo ważne jest, żeby wydobyć je na światło dzienne.
Wyznaje pan, że za młodu poszukiwał sensu i był „urzeczony” izraelską narracją nacjonalistyczną. Co sprawiło, że uświadomił pan sobie, że to tylko fikcja, taka jak inne?
Kiedy zacząłem czytać książki historyczne, zdałem sobie sprawę, że nie tylko wiele szczegółów tej narodowej wersji było błędnych, lecz także, że ludzkość i świat są czymś znacznie większym i nie da się ich upchnąć w żadnej narracji nacjonalistycznej. Mówi się nam, że „Jerozolima jest odwieczną stolicą narodu żydowskiego”, a przecież jej początki sięgają zaledwie pięciu tysięcy lat wstecz, a naród żydowski ma co najwyżej trzy tysiące lat. Tyle co nic! Ludzkość istnieje od dwóch milionów lat, a mnóstwo wielkich zmian – rewolucja agrarna, narodziny miast, wynalezienie pisma – nastąpiło, zanim pojawili się pierwsi Żydzi, Chińczycy czy Galowie. Większość pomysłów, narzędzi i instytucji nie jest wytworem tylko jednego narodu. Gdybym miał polegać tylko na pomysłach i wynalazkach Żydów, prawdopodobnie już od dawna byłbym martwy.
Chcąc streścić pańską myśl, można by powiedzieć, że wszystko jest fikcją – nawet liberalizm…
Fikcje same w sobie nie są niczym złym. Opanowaliśmy świat dzięki naszej zdolności do tworzenia fikcji i dawania im wiary. Wszystko zależy od tego, co potrafimy z tym zrobić. Zasady gry w piłkę nożną to czysta fikcja. Jeśli ktoś jest chuliganem i po przegranym meczu pójdzie się bić z innymi kibicami, to nie jest fajne. Ale jeśli jako kibic po prostu cieszy się grą, to jest cudowne! Liberalizm jest zatem bardzo dobrą opowiastką. Zachęcił nas do przestrzegania wolności słowa i do samorealizacji, do poszukiwania rzekomo autentycznego własnego ja. Źródło autorytetu przesunięto z niebiańskich bóstw na rzeczywiste osoby z krwi i kości. Ale to wciąż tylko bajeczka! Nauka pokazała nam, że nie ma czegoś takiego jak wolna wola. Prawa człowieka są fikcją stworzoną przez ludzi, ponieważ nie ma oczywiście żadnych naturalnych praw przysługujących Homo sapiens.
Myślę, że najbardziej namacalnym elementem rzeczywistości na tym świecie jest cierpienie. Liberalizm był bardzo potężną fikcją, która bardziej niż jakakolwiek inna narracja polityczna przyczyniła się do konkretnego ograniczenia ludzkiego cierpienia. Ale nie powinniśmy zapominać, że to wciąż jest tylko fikcyjna narracja, która może być zawodna, szczególnie w obliczu nowych technologii. Liberalizm nie jest gotowy stawić czoła wielkim wyzwaniom XXI wieku, zapaści ekologicznej i wstrząsom związanym z rozwojem technologii. Wkroczyliśmy w epokę, w której można hakować ludzi, manipulować nimi i ich rekonstruować. Jeżeli chcemy poddać te technologie regulacjom, a jednocześnie zakładamy, że nasze wybory są odzwierciedleniem naszej wolnej woli, to po prostu nie rozumiemy, z czym mamy do czynienia.
opubl. w Le Point
***
Yuval Noah Harari (ur. w 1976 r.), historyk izraelski. Wykłada na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie. Jeden z przedstawicieli modnej ostatnio Big History, syntezy biologicznego i humanistycznego spojrzenia na ewolucję człowieka. W Polsce ukazały się jego książki „Od zwierząt do bogów”, „Sapiens”, „21 lekcji na XXI wiek” i „Homo deus”.

sobota, 26 stycznia 2019

Feminizm

Joanna Helios, Wioletta Jedlecka

Urzeczywistnianie idei feminizmu w ogólnoświatowym dyskursie o kobietach

Dostęp online: http://www.bibliotekacyfrowa.pl/publication/94661

Prace Naukowe Wydziału Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego

Wrocław 2018

"
W trakcie dyskursu prowadzonego przez feministki padają różne określenia feminizmu, także i takie, które nie mają charakteru formalnego, nie aspirują do spełniania kryteriów stawianych przed definicjami naukowymi. Przytoczymy teraz powoływane sposoby rozumienia feminizmu i podejście do niego:

– – zamiast traktowania kobiet i mężczyzn jako osób, które potrzebują rodziny i ochrony swoich prywatnych spraw, kobiety ciągle postrzegane są jako „rodzina”, a mężczyźni (wcale nie nazywa się egoistycznymi zdrajcami tych, których kochają), jako wolni ludzie, powiązani zależnościami pozarodzinnymi, o zewnętrznych zainteresowaniach (Ann Snitow);

– – do elementów feminizmu zalicza się: rozwój świadomości samych kobiet prowadzący do zmian obyczajów i zmiany stosunku wobec nich; organizowanie się kobiet wokół wartości, które są uważane za wspólne oraz solidarność z kobietami dlatego, że są kobietami, pomaganie, wspieranie i promocja kobiet (Barbara Labuda);

– – feminizm wiązany jest z problemem władzy i to władzy na wszystkich poziomach – od władzy rodzinnej po polityczną. W tym kontekście wskazuje się, że tak naprawdę chodzi o jakość życia, która u mężczyzn jest znacznie wyższa – życie mężczyzn „za darmo” jest znacznie ciekawsze i pełniejsze niż życie kobiet. Próba osiągnięcia przez kobiety takiego poziomu życia oznacza podjęcie ogromnych starań, przekroczenia wielkich barier. Nie można spodziewać się, że władza zostanie oddana bez walki, należy mieć przede wszystkim program i taktykę postępowania (Beata Fiszer, Monika Płatek);

– – feminizm to pewna postawa publiczna, która oznacza identyfikację z ruchem feministycznym, z działaniami na rzecz praw kobiet. Jest to identyfikacja poprzez myślenie: ja ‒ czyli kobieta, my – czyli kobiety (Anna Siwek);

– – istotnym elementem feminizmu jest myślenie w kategoriach wolności, wolności od wszystkiego, w tym wolności obyczajowej, która jest warunkiem rozwoju feminizmu (Magdalena Środa);

– – feminizm to pewna filozofia, filozofia istnienia i ekspresji kobiet (Izabela Jaru ga-Nowacka) 27 .

Według Iris Young, feministki, podobnie jak większość kobiet, za bezpośredni cel swych działań biorą tylko pewne wymiary funkcjonowania kobiet, podczas gdy feministyczna teoria i polityka odnosi się do rzeczywistości seryjnej, ujednoliconej. Wedle prezentowanej autorki jest wiele feminizmów, wiele sposobów, zasad i celów grupowania się kobiet, choć łączy je przecież wspólny cel, którym jest zmiana sytuacji kobiet i relacji między mężczyznami i kobietami. Kobiety wnoszą bowiem do tych ugrupowań swoją rasę, miejsce w strukturze klasowej, doświadczenia związane z sąsiedztwem czy afiliacją religijną. Końcowej, krytycznej diagnozie, iż feministki teoretyzują i organizują działania ponad uwarunkowaniami i doświadczeniami kobiet, które ani nie są feministkami, ani nie należą do tych ugrupowań, a których życie jest uwarunkowane heteroseksualnością i podziałem na rynku pracy, towarzyszy postulat budowania koalicyjnej polityki feministycznej 28 .

Feminizm próbował otworzyć kobietom drogę na drugą stronę barykady, oddzielającej je od władzy i przywilejów, domagał się zapewnienia im jednakowego dostępu do wykształcenia i wyższych stanowisk. Walka o prawa miała uczynić z kobiet pełnoprawne obywatelki – w świetle prawa, w relacjach z kolegami z pracy, a także we własnych domach. Feministyczna walka o wolny wybór w kwestiach reprodukcyjnych chciała uwolnić kobiety od obciążeń, z jakimi tradycyjnie wiązały się dla nich seksualność i płodność. Wiedza na temat antykoncepcji i aborcji „uwolniła” kobiety, zdaniem niektórych feministek, od przymusowej roli matek, dając im za to poczucie, że posiadają więcej przestrzeni życiowej, w której mogą się rozwijać i stawiać sobie wyzwania, że mają czas i miejsce, by rozpoznać swój potencjał i talenty, które drzemią w nich wszystkich 29 . Sam feminizm był nowym zjawiskiem. Globalny ruch na rzecz praw kobiet ma długą i skomplikowaną przeszłość. Ma w niej swe miejsce zarówno narodzony w połowie XIX wieku liberalny ruch sufrażystek, jak i inspirowane przez socjalistów kampanie na rzecz ochrony pracujących dziewcząt i kobiet z początku XX wieku. W Stanach na ten ruch składa się także trwająca wiele dekad kampania bojowniczek takich jak Margaret Sanger i Emma Goldman, mająca zapewnić kobietom dostęp do antykoncepcji, choć przecież, o czym mowa będzie w kolejnym rozdziale, w latach 60 założenia feminizmu były zupełnie inne. W centrum jego uwagi znalazła się nie kwestia praw politycznych kobiet czy ich status prawny, ale raczej kobieca tożsamość. Ten feminizm wyrwał z korzeni dotychczasowy amerykański ideał i w jego miejsce wstawił całkiem nowy wzorzec. Ten feminizm był do szpiku kości nienasycony w swych żądaniach. Głosił, że kobiety mogą mieć i dzieci, i pieniądze, i seks, i władzę, do tego jeszcze piękne ubrania. Zatem kobiety mogą mieć wszystko 30 . Feminizm stawiał istotne pytania, nawet jeśli nie miał na nie wszystkie prawidłowej odpowiedzi. Skłaniał do zastanawiania się, co to znaczy być kobietą, dziewczyną, żoną, matką, jak znaleźć miejsce na wszystkie te role i poukładać je w naszym życiu, tak aby udało się je pogodzić. Cały ruch feministyczny miał na celu pozbycie się sztywnego kanonu oczekiwań względem kobiet. Chciał dać wolność by kobiety mogły być kim chcą i żyć, jak im się podoba. Natomiast pół wieku później kobiety nadal zmagają się z wciąż rosnącymi i coraz bardziej uciążliwymi oczekiwaniami. Mają być wzorowymi żonami i pracownicami. Kobiety mają być seksowne, ale trwać w monogamii. Mają poświęcać wszystko dla dobra swych idealnych dzieci, a jednocześnie zachować perfekcyjną twarz i figurę 31 . Feminizm dał kobietom wolność cieszenia się własną seksualnością, ale przez to podkreślił znaczenie fizycznej atrakcyjności. Skłonił kobiety do kontroli nad własnym losem, ale i do kontroli nad własnym ciałem. W tym samym stopniu natchnął je do realizowania własnych marzeń, co skazał na wieczną pogoń za perfekcją. Oczywiście nie o to chodziło feministkom. Jednak w społeczeństwie, nie tylko amerykańskim, przyjęło się, że silne kobiety wciąż mogą, a nawet powinny, fantastycznie wyglądać 32 . Z wielu powodów feminizm bagatelizował biologię. Jednakże spojrzenie na współczesne problemy feminizmu sugeruje, że należałoby włączyć kwestie biologiczne do dyskusji i przyznać, że fizjologia kobiet może mieć znaczący wpływ na to, jak kształtują one własną przyszłość 33 ."
...
"Dzisiaj feministka to osoba, która próbuje wypracować system wartości możliwy do zaakceptowania przez mężczyzn jako uniwersalny. Z tej przyczyny podejmuje krytykę kultury zdominowanej przez wartości męskie i dąży do wprowadzenia do tejże kultury pierwiastka kobiecego. Prawdziwa feministka utrzymuje, że każda kobieta powinna mieć prawo wyboru: jeśli chce zostać polityczką albo zostać w domu z dziećmi, to jest to jej święte prawo – do decydowania o swoim życiu 41 . Feministki reprezentują przy tym różne przekonania, różnorodne doświadczenia i cechuje je różny stopień wojowniczości 42 . Feministki dzielnie starały się zmienić sytuację kobiet. Nie podobało im się, jak świat traktuje kobiety. Z perspektywy czasu widać, że podjęły bardzo ambitne zadanie. Chciały zmienić podejście do wychowania i edukacji dziewczynek. Pozwolić im uwierzyć, że od samego początku naprawdę mogą być, kimkolwiek zechcą 43 . Debora L. Spar zauważa, iż kobiety oczekują od córek, że uznają za swoje cele feminizmu: równouprawnienie, niezależność, otwarte możliwości. Jednakże kobiety nie zaszczepiają im poczucia siostrzanej solidarności, o jakiej kiedyś mówiły feministki 44 ."

Chłopcy, w ramach gier zespołowych, uczą się, że granie "na lepszego", powściągnięcie własnych ambicji oraz ekspresji urazów, prowadzi do wspólnego sukcesu. Tego typu edukacja jest ewolucyjnie kontrproduktywna w przypadku jednostkowej odpowiedzialności za dzieci i nie mogła utrwalić się wśród kobiet.
Taka strategia obowiązuje jednak w niektórych grupach ssaczych, np. w stadach wilków, gdzie prokreacja dozwolona jest wyłącznie dla samicy dominującej.
Feminizm - dobrze, że jest, w końcu potrzeby i problemy kobiet są istotnie różne od męskich.
Feminizm, jeśli nie wypracuje świadomej refleksji nad długofalowymi skutkami postulowanych zmian, doprowadzi do  całkowicie nieoczekiwanych przez kobiety efektów społecznych.

wtorek, 8 stycznia 2019

Klimat, a psychologia

https://paweldrozdziak.wordpress.com/2019/01/07/winter-is-coming-cz-9-poznasz-przystojnego-bruneta/

Wszystko, prócz jednej rzeczy musi mieć swój koniec i tak też cykl o klimatycznej katastrofie dobiega już kresu. To ostatni odcinek cyklu drodzy Państwo i co byśmy nie kombinowali, już więcej nie będzie. Cośmy odkryli? Co ważne?
Widmo zniszczenia równowagi ziemskiej atmosfery stało się ukochanym wątkiem tych, którzy w dramatycznym wyborze między Wielką Matką i Wielkim Ojcem wybrali matkę i w tym upatrują życiowej nadziei. Nie chodzi tu rzecz jasna o to, by naprawdę ratować ziemską przyrodę, ani też o to, by ocalić żyjących dzięki niej ludzi. Chodzi o to, by zwalczyć kapitalizm, patriarchat, pragnienie posiadania wciąż czegoś nowego i specyficzną formę narcystycznego obłędu, lub może dziecięcej jakiejś hiperkompensacji, która określana jest w skrócie jako wola mocy. Tego się pozbyć. Osobowość typu A nauczyć medytacji. Wykarczować maczystów z kultury. Wykorzenić z umysłów chojractwo na zawsze, tak by każdy przerośnięty silnik jeepa ostatecznie zamieniony był na rower, lecz też nie bylejaki, a poprawną dameczkę po mamie, zaś każdy miligram krążącego w ciele złego testosteronu stał się zbawienną oksytocyną. Jasna rzecz, że bez szczególnej jakiejś okoliczności coś takiego by nigdy nie było możliwe, ale jeśli ma się argument w postaci wizji zniszczenia planety, można liczyć, że zmiękną serca nawet najoporniejsze. Nie chodzi więc o to, że naprawdę gdzieś się tam jakiś zgromadził dwutlenek i on tam coś może przegrzeje. Chodzi o to, że niepowstrzymana żądza męska – żądza władzy, posiadania, kontroli i jak najszerzej pojętego gwałtu objawiła się w całej pełni w tym, że doprowadzi tu wszystko do zguby, zguba bowiem, to całej tej siły drugie imię. I tego pozbyć się chcą zwolennicy Wielkiej Matki, to pokonać, to przekroczyć, tego smoka zabić niczym Święty Jerzy, a opowieść o klimatycznej katastrofie ma być im do tego narzędziem, tak jak ten Święty Jerzy włócznię ma.
Jak katastrofę zatrzymać? Zatrzymać emisję. Nie wydzielać. Cokolwiek jednak robisz, wydzielasz, zatem – nie robić. Nie robić, bo robiąc wydzielasz, a wydzielanie nas zabije w końcu. W rzeczywistości jednak nie o wydzielanie chodzi, a o robienie i to przed robieniem ma nas zatrzymać złowrogie widmo trującego wydzielania. Już są bowiem tacy, co przyszłościowo myślą i ci mówią nam, że nawet jeśli zdołamy robić nie wydzielając dwutlenku, to za lat sto albo dwieście wydzielimy czyste ciepło w takiej ilości, że i bez dwutlenku to samo nam zrobi. Przegrzeje. Czyż nie krzyczała matka – nie biegaj, bo się spocisz? Czemu zatem wciąż tyle nieszczęśni biegamy? Zatem nie „nie wydzielać”, a nie robić. Nie biegać. Nie spocić się. W kurteczce ciepłej spacerować po parku spokojnie, plecków nie odkrywać i przede wszystkim – nie biegać. By się nie zagrzać. Nie biegać na litość Bogini. Nie pragnąć. Nie chcieć. Być, jak są rośliny, zatrzymać rollercoaster i Trwać. Być tylko trwaniem i czuciem, jak ćwiczący jogę, nie na siłowni pakujący, aby więcej. Robienie bowiem jest chciwe, kapitalistyczne, patriarchalne i tak dalej, każdy wie w czym sprawa. Stąd technologie proponowane tu przez ekologów są takie właśnie. Ekologiczne. Wiatrak, słoneczna bateria.. Wszystko to nie działa kiedy tego najbardziej potrzeba, ale ma jedną zaletę – pozbawia w symbolicznym sensie człowieka kontroli. Energia nie jest tu zdobyta, nie jest naturze wydarta, ale jest od natury dana. Nie zaplanowana przez nas, ale taka która się wraz ze słońcem i wiatrem przydarza. Człowiek więc nie wiosłuje, a dryfuje z prądem. Nie mocuje się, a relaksuje nie pragnąc niczego, a najmniej przyśpieszenia. Nie ma chcieć więcej. Ma się tym co jest zadowolić, a każde pragnienie więcej jest grzechem, tym razem dosłownie śmiertelnym.
W rzeczywistości jednak ten, co ślubował celibat też grzeszy i podobnie ten, co miał nie chcieć niczego i nie robić nic, także wydziela. Wiedzą o tym już Niemcy ze swoją energiewende, którzy mimo kręcenia wiatrakami, świecenia panelami i wkręcania geotermami wydzielają wciąż, jak wydzielali, bo jednak nawet kiedy twierdzą, że nic już nie chcą, to wciąż chcą czegoś od nowa i nowa nowego. Nie wydziela energia atomowa, ta jednak, jak się okazuje jest zbrodnią najwyższą dlatego właśnie, że pozwala załatwić problem realny nijak nie załatwiając problemu symbolicznego. Już Święty Jerzy bez włóczni, a smok ciągle żywy. Można, jak się okazuje, mieć energię na chcenie więcej i więcej, a nie wydzielać, jest to więc chcenie więcej i więcej lecz bez kary bożej. To jak móc uprawiać seks bez groźby ciąży, co tak bardzo wkurzało Chazana. Bo można folgować sobie, a nie ma skutku. I tu podobnie. Można mieć energii mnóstwo, a nie bać się wcale przegrzania. Rozkoszować się spełnianiem pragnień, a nie bać się ani AIDS, ani ciąży, ani innych tam jakichś okropnych wirusów.. Biezabrazie. Na to się nie może zgodzić żaden kościół, ten bowiem zawsze powtarza, by sobie zanadto jednak nie pozwalać. Nie biegaj. Bo się przegrzejesz.
Na tę zbrodnię nie mogą zgodzić się ekolodzy, ich bowiem celem jest, by nie chcieć i nie zdobywać, a nie nie wydzielać, bo wydzielanie jest tu jedynie pretekstem, podobnie jak pretekstem jest słynne spocenie się w wołaniu matki o sercu samotnym, by dziecko nie biegło. Dlatego te reaktory tak ich wkurzają. Wiedzą oni, że gdybyśmy je zbudowali, od nowa zaczną się dzikie zapusty Pragnienia i od nowa będziemy zadowalać się, chcieć, konsumować, rywalizować, zdobywać, znów będą biedni i bogaci, znów w pierwszej pięćsetce Forbesa będą sami mężczyźni, znów za każdym jechać będzie autokar szwedzkich modelek.. Nic się nie zmieni. A oni chcieliby zmienić. To właśnie. Nie emisję.
Dwie dyskusje zwróciły ostatnio moją uwagę. W pierwszej pewna pani mówi, że gdyby świat, któremu zagraża zagłada, miał być ocalony, ale razem z tym patriarchatem i tym kapitalizmem, to ona nie chce. Ona chce, by albo patriarchatu i kapitalizmu się ten świat pozbył, albo sczezł, przegrzał się, spalił i zginął w (nomen omen cieplarnianym) piekle. Cóż tu powiedzieć? Przypomina się zdanie któregoś z tuzów polskiej katoprawicy, który w roku 93 powiedział takie oto słowa: Nie jest ważne, czy w Polsce będzie kapitalizm, wolność słowa, czy w Polsce będzie dobrobyt – najważniejsze, aby Polska była katolicka. I tak jak ten Goryszewski nie czuje się na siłach żyć w niekatolickiej Polsce, choćby była bezpieczna, spokojna i syta, tak owa dyskutantka nie może żyć w świecie patriarchalno kapitalistycznym, choćby nawet mu żadna katastrofa nie miała grozić, bo jeśli dziewczynki mają bawić się lalkami Barbie, lepiej niech zginą. Barbi gorsza od śmierci.
Druga z dyskutantek zadała pytanie, które w zasadzie jest na ten sam temat. Czemu jest tak, że górnik zarabia więcej niż przedszkolanka? Czemu – pyta dyskutantka – skłonność do ryzyka, będąca jak się zdaje podziemną domeną górników, jest opłacana lepiej, niż empatia? Cóż tej osobie powiedzieć? Czemu empatia wobec kilkulatków jest na rynku tańsza niż gotowość podjęcia ryzyka bycia zasypanym żywcem pod ziemią? Czemu? No czemu? Co jej powiedzieć? Z tego miejsca powiedzieć bym mógł tylko jedno. Bo nie jest pani już dzieckiem. Bo życie to nie bajka.
Domaga się dyskutantka, by świat działał całkiem inaczej, niż działa. Jakiś inny system. Zmiana społeczna. Jaki to miałby być ustrój? Może komunizm. W komunizmie jednak konieczna jest przemoc, trzeba bowiem wielkiej przemocy by stłumić ludzkie pragnienie wzrostu i zmusić wszystkich do zupełnej równości, choć przecież są różni. To tak, jakbyśmy chcieli zmusić wszystkie drzewa w lesie, by rosły na tę samą wysokość. Ile betonu i stali trzeba by na to poświęcić, by jedne rozciągnąć, a drugie we wzroście zatrzymać? Ależ by taki las trzeszczał.. Dlatego komunizm oznacza zawsze mnóstwo pracy dla różnych policji i tego dyskutantka nasza raczej nie chce, jest bowiem osobą sympatyczną, a na pewno sympatyczniejszą, niż ten horrendalnie przepłacany górnik, co przedszkolankę okrada z należnych jej fruktów. Czego więc ona chce? By każdy przepełniony był empatią i żeby ta empatia przez to nie taniała, lecz była dobrze płatna, tyle ile trzeba. A dobrze płatna ma być z tego właśnie powodu, że płacący będą płacić empatycznie, tak jak ta przykładowa przedszkolanka empatycznie w ich przedszkolu pracuje, bo przecież nie dla pieniędzy, jak wiemy. Czemu w ogóle w takim razie potrzebne być mają pieniądze? Po co się ograniczać? Ludzie mogliby robić dla innych rzeczy z życzliwości. Nikt z życzliwości pod ziemię rzecz jasna nie zjedzie, ale w tym świecie to już nie będzie potrzebne, przedszkole bowiem będzie grzane słońcem. Wystarczy być. Czemu nie jest dobrze płatne po prostu bycie? Tak by było z pewnością najsłuszniej. Kto nic nie pragnie, ma wszystko.
Czy człowiek może nie pragnąć? Nie chcieć więcej, niż ma, zadowolić się absolutnie stabilną autarkią? Nie. To absolutnie niemożliwe. Ludzka natura tego nie dopuszcza i żeby to zrozumieć nie musimy wcale robić skomplikowanych jakichś eksperymentów. Wystarczy, że posłuchamy dowolnej opowieści. Każda do czegoś zmierza. Nie ma historii, która zostawia słuchacza z tym samym, z czym zaczął jej słuchać. Zawsze chcemy, by „coś do czegoś zmierzało”, by „coś z czegoś było”, coś wynikało, był jakiś zysk, efekt, wartość dodana, nowa rzecz poznana, nowy człowiek, nowe jakieś doznanie, lub wiedza. Nie jesteśmy roślinami, którym starczy po prostu być, choć przecież i one rosną. Nawet grzyby.
Jaki z tego ekologiczny wniosek dla ludzkości? Trzeba by na to się zgodzić. Nie możemy się zatrzymać, a jedynie rosnąć, bo wszystko rośnie. Wszyściutko. Tak jak dziecko w łonie matki nie może się zatrzymać, tylko z tej matki musi w końcu wyjść, tak jak dziecko już starsze nie może przestać biegać, tylko musi któregoś dnia pobiec przed siebie do świata, tak samo my nie możemy zatrzymać się w miejscu. Dziecko w łonie matki, jeśli się w miejscu zatrzyma, umrze. Dziecko starsze, jeśli nie będzie biegać, tylko w obawie przegrzania będzie spacerować spokojnie, umrze za życia i matki nigdy nie opuści. Ludzkość ma podobnie. Możemy tylko rosnąć, aż pewnie kiedyś doszedłszy do jakiegoś maksimum, się rozpadniemy. Póki co jednak – musimy wzrastać.
Jest ciekawa opowieść alternatywnych ekonomistów o pieniądzu i jego destrukcyjnej roli. Wedle tych ludzi pieniądz jest długiem, każdy bowiem został kiedyś wzięty z banku na procent. Skoro na procent, to trzeba oddać więcej, niż się pożyczyło. W ten sposób każdy z nas jest niewolnikiem banku i musi gnać przed siebie coraz szybciej, by się nie cofać, a choćby stać w miejscu, bo ten nieszczęsny procent zmusza ludzi, by gospodarka bez ustanku rosła i rosła. Jak bowiem zdobyć pieniądze na spłatę tego długu? Musisz kogoś namówić, by wziął pieniądze z banku, tylko bowiem w ten sposób zdołasz oddać więcej, niż wziąłeś sam. W skali całej gospodarki oznacza to, że oprocentowany pieniądz oznacza konieczność wzrastania bez końca i zakaz zatrzymania kiedykolwiek, bo przecież ci, co wezmą dług na twoją spłatę, także muszą oddać więcej, niż wzięli. Niekończący się kołowrót rosnącego w nieskończoność pragnienia. I więcej ciepła. Więcej, więcej i więcej. Dlatego trzeba każdemu dać dochód podstawowy, a pieniądze powinno się pożyczać bez procentu.
To wszystko prawda, ale nieprawda. Bo w tej opowieści sprężyna wzrostu ukryta jest w banku. To bank każde iść naprzód wciąż i wciąż i to bank przymusza, zaś my sami wcale nie chcemy. My byśmy posiedzieli. Nie biegali. Nie chcieli nic więcej. Gdybyż nie ten przeklęty bank.. To nieprawda, bowiem prawda jest taka, że nikt nas nie zmuszał, byśmy do tego banku szli po pożyczkę. To myśmy go wymyślili, bo tej pożyczki chcieliśmy, chcieliśmy bowiem więcej i więcej i obarczamy za nasze pragnienie bank, jak kiedyś Żydów, co jako pierwsi tak mogli pożyczać, nie chcieliśmy bowiem przyznać się do własnej chciwości i lepiej było w nich ją umieszczać. Wtedy też nie nasza nieskończona żądza była winna, tylko oni, że nas niby w pułapkę wciągnęli. Chcenia ciągle czegoś i mamienia, że „zasługujesz na więcej”. Ciągle nam było za mało, lecz to nie banku wina i wcześniej nie Żydów, a nasza własna natura tak działa, bo tacy po prostu jesteśmy. To nie bank nas zmusza, tylko my bank zmuszamy, o czym wie każdy, kto w banku udzielał kredytów i musiał dyskutować z tymi wszystkimi ludźmi. Gada się, jak z narkomanem. Jutro zapłacę. No daj.. Nie ma na to siły.
Co to oznacza dla ekologii? Że nie ma opcji równowagi. To absolutna fikcja, tak jak absolutną fikcją jest celibat. Albo będziemy rośli, albo zginiemy. Możemy rosnąć tylko mądrze, albo głupio. Być może można rosnąć tak, aby nie przegrzać. Energią atomową, później może zimną fuzją, później rozwijać się dalej na inne planety, w nieskończoność, ciągle napędzani Pragnieniem. Albo zginiemy. Jesteśmy jak rekin. Jak nie pływa, to utonie. Nie ma lewitacji.
Tymczasem celibatariusze ograniczenia pragnień snują swoją fikcję. Co znaczy ocalić planetę przed ekologiczną katastrofą? Jedz mniej mięsa, nie bierz siatek plastikowych ze sklepu, jeźdź rowerem, nie lataj samolotem.. Jeśli nawet pewna niewielka grupa ludzi okresowo będzie robić to wszystko, tak naprawdę nic to zupełnie nie zmieni. Jest konkretny problem i jest nim nadmierna emisja dwutlenku węgla przez przemysł i energetykę. To są miliony ton. Jeśli prawdą jest to, co twierdzą klimatolodzy i jeśli naprawdę ten dwutlenek węgla jest problemem, trzeba po prostu postawić elektrownie atomowe, a cała reszta jest zawracaniem głowy, by tego już bardziej jakoś dosadnie nie nazwać.
Prawda jednak jest taka, że raczej tego nie zrobimy. Nie zrobimy tego, bo temat jest własnością ludzi, którym tak naprawdę w ogóle nie o to chodzi i dla których cała ta sprawa jest tylko pretekstem. Dlatego w dyskusji o energetyce się tak zachowują.
Ale jest i inny powód, znacznie bardziej ponury i straszny. Jakiż to powód? Dorośnijmy. Wciąż przecież trwa wojna. Rosja i Chiny stopniowo, konsekwentnie rozmontowują system energetyczny Zachodu, trollując, by doprowadzić do oczywistego celu. Uzależnić całkowicie zachodnioeuropejski system energetyczny od Rosji. Jeśli wszystkie kraje Zachodniej Europy zaczną wyłączać swoje elektrownie atomowe tak, jak Niemcy, znajdą się w sytuacji Niemiec. Całkowicie zależni od rosyjskiego gazu i węgla, z fasadowym energetycznym systemem opartym na fikcji, że nigdy nie ma bezwietrznych nocy. I o to też trochę tu chodzi.
Czy da się przejść na rozwiązania, które naprawdę działają, by zredukować emisję CO2 w realny sposób? Czy to możliwe? Mówiąc szczerze, nie sądzę. Jeśli prawdą jest to, że gra toczy się o rozmontowanie energetyki Zachodu, to jeśli tylko ktoś zbliży się do realizacji atomowych pomysłów na tyle, by to się stało jakkolwiek realne, skończy z porcją polonu w herbacie i nie jest to żadna megalomania. To się przecież już działo. Czy zatem samo rozważanie czegoś takiego nie powinno napawać nas lękiem? Nie ma do niego podstaw, gdyż do wyznaczonego celu nie zdoła nikt nigdy się zbliżyć.
Kilka dni temu miałem okazję po raz kolejny odwiedzić Centrum Nauki Kopernik. To co tam zobaczyłem, ostatecznie przekonało mnie o tym. Centrum Nauki to miła inicjatywa, jedna z nowocześniejszych w zapyziałej naszej rzeczywistości, nie mam jednak do niej aż tak bałwochwalczego stosunku jak większość komentatorów. Zarzut, jaki bym stawiał temu edukacyjnemu przedsięwzięciu jest głównie taki, że zakłada się tu możność poznania reguły wcześniej, niż dziecko wie, że w ogóle coś takiego jak reguła jest na świecie. Drogą samej tylko zabawy ma dzieciak regułę wydedukować, choć nie wie jeszcze o tym, że zjawiska mają swoje piętra i że za każdym poszczególnym przypadkiem stoi coś, co jest generalne. To mój jedyny zarzut wobec tego przemiłego miejsca, prócz tego może, że zabawki tam nieco przydrogie. Niemniej polecam. Kiedyś o tym więcej napiszę, póki co jednak o energetyce.
Zwiedzając Centrum Nauki można mieć wrażenie, że coś takiego jak energia atomowa w ogóle nie zostało nigdy wynalezione. Każde drobne zapotrzebowanie interaktywnego eksponatu na prąd zaspokajane jest korbką, każde poważniejsze zaspokajane jest nie wiadomo z jakiego źródła, czyli dokładnie zgodnie ze współczesną eko-nordstreamową narracją. Atomistyka nie istnieje, bo nie należy do estetyki. Prąd jeśli nie jest z korbki, jest ze światła. Podprogowa moc tego przekazu jest olbrzymia i jeśli przez tyle lat nikt go nie zakwestionował, to znaczy, że żadnych racjonalnych argumentów i tak dzisiaj nikt nie posłucha.
Jak zatem radzić sobie z wizją katastrofy? Nie dziwiłbym się wcale, gdyby czytelnik oczekiwał tu jasnej wskazówki. Co powinno się robić w obliczu problemu klimatycznej kraksy? Co mogę zrobić? Jak przeciwdziałać? Nie wiem, skąd się bierze przekonanie, że psycholodzy wiedzą to coś lepiej, niż ktokolwiek inny, ale jeśli ktoś byłby na tyle szalony, by mnie akurat pytać, odpowiadam. Nie możemy zrobić nic, bo jeśli nie przejdzie się globalnie na energię atomową, żadne inne rozwiązanie nie będzie mieć sensu. Żadne pojedyncze inicjatywy, typu segregowanie śmieci, albo jedzenie rzeżuchy z parapetu nic nie dadzą. Nic i nic po przecinku.
Co zatem robić? Ktoś mi powiedział ostatnio, że choć nie wierzy w sukces walki z klimatyczną groźbą, od kiedy robi coś konkretnego, czuje, że mniej się obawia. To prawda. Niektórym pomaga, ta metoda nie działa jednak na każdego, a tylko na proaktywnych. Takich, co jak się boją, to się ruszają, nie stygną. Większość jednak w takich sytuacjach nieruchomieje i tym z rzadka tylko działanie nastrój może polepszyć. Obrony maniakalne są dobre dla osób maniakalnych, ale niektórzy tacy nie są i taki typ obrony jedynie ich zmęczy. Co zatem czynić, jeśli też tak mamy? Stosujmy wyparcie. Zaprzeczenie. Klasyczne mechanizmy obronne. Bo może to wszystko nieprawda? Tak czyni na przykład Donald Trump. Przekazano mu raporty miliona naukowców, on zaś klepnął ręką w wielką tekę tym wypełnioną i wyrzekł te słowa: nie wierzę w to. Po prostu. Nie wierzę i już. Coś ściemniają. Jakiś układ. Pitolicie Hipolicie. Oszołomy i luz. I tyle, i nie musi się z tego nikomu tłumaczyć. Trzeba jednak swoistego duchowego heroizmu Trumpa by móc tak czynić. Większość ludzi nie będzie w stanie powiedzieć ot tak po prostu „nie wierzę”, wziąć tego całkiem na siebie i wcale nie uzasadniać, chyba, że zapomną. Jeśli nie, to będą chcieli nie wierzyć, ale jednak będą czuli potrzebę, by jakoś wytłumaczyć się z tego. Podać argumenty. Za czymś się schować. Kimś to autoryzować, bo jednak nie każdy jest Trumpem. Należy więc tych argumentów po prostu poszukać. Pierwszy, jaki bym podsunął, jest argumentem życiowym. Jeśli jakaś grupa ludzi była w stanie lansować niemiecką Energiewende, choć jasne było dla każdego, że to nie zadziała, to jak można ufać tej grupie w jakiejkolwiek innej sprawie? Te same mechanizmy, które wpuściły ich w te maliny mogły przecież działać także wcześniej, gdy w ogóle diagnozowali dwutlenkowy problem. To niezły argument i może nam pomóc. Reszty można szukać w publikacjach, których z pewnością wkrótce będzie sporo, bowiem związek zawodowy Solidarność podpisał w tej sprawie  umowę z think tankiem Heartland Institute, który od lat żyje właśnie z takich rzeczy.
W filmie Poznasz przystojnego brunetamistrz Woody Allen daje tu świetną podpowiedź. Oto akcja dramatu. Starsze małżeństwo przechodzi kryzys, bowiem tragicznie rozjechało się z wizją tego, jak przeżywać fakt, że się starzeją. Ona, podobna nieco tej matce, co do dziecka woła, by nie biegało, powtarza mu wciąż, że to czy owo to już nie na ich wiek. Połóżmy się razem, na nóżki kocyk i tak kontemplujmy jak to nam razem się pogodnie gaśnie i nie kozakuj duszko, bo sobie jeszcze co zrobisz. On odwrotnie. Pragnie kozaczyć i jeszcze coś udowodnić, a głównie to, że go śmierć nie dotyczy. Hantle podnosi, skacze, bryka niczym Tygrysek z Kubusia Puchatka. A ona mu ciągle „ależ duszko, dałbyś spokój już, bo się zasapiesz..”. Jego diabli biorą. Staje się ona dla niego w końcu tej śmierci symbolem, więc ją postanawia porzucić dla młodszej, w typie naszej Dody i podobnie obdarzonej zaletą empatii. Ma to dziewczę być dowodem nadludzkich możliwości stojącego nad grobem desperata. Co z jego byłą żoną? Źle. Wręcz tragicznie wariuje, widzi bowiem, że nie ma nadziei. Co robi, gdy nie ma nadziei? To samo, co zwykle robimy w tych razach. Chodzi po wróżkach. Karty stawia. Te leją miód na jej serce złamane. Poznasz przystojnego bruneta. Patrząc na ewolucję tej nieszczęsnej kobiety i na jej, powiedzmy to sobie śmiało, duchowy regres, współczujemy i jesteśmy nieco przerażeni. Nikt jej nie daje szans, widać że jest coraz gorzej. Los toczy się jednak inaczej. Brykający, niepogodzony z czasem były jej mąż kończy najgorzej, jak można, dla niej zaś, choć nie zrobiła nic racjonalnego, los okazuje się jakoś łaskawy. I koniec końców, choć to niemożliwe przecież.. poznaje przystojnego bruneta! Dokładnie jak jej wywróżyła wróżka. Wszystko się sprawdza. Wystarczy być. Głupi ma szczęście. Coś czuwa nad nami po prostu tylko trzeba dopuścić, by działało. I tak ze światem też będzie. Jakoś to będzie.
Co więcej? Co może jeszcze pomóc? Temat klimatycznej katastrofy podjęły pisma kobiece. Czy podjęły go z pełną świadomością jego wagi? W żadnym wypadku. Podjęły go, gdyż dostrzegły jego dietetyczny potencjał. Z pewnych względów, o których być może kiedyś więcej napiszę, kobiety mają więcej powodów, niż mężczyźni, by uczyć się czerpania satysfakcji z powstrzymania impulsu. To podstawa sukcesu wszelkich dietetyzmów, które się kobietom ostatnio sprzedaje. Czuć chęć i walczyć z nią – oto ludzki dramat, który daje się łatwo przerobić na biznes i sztukę życia w jednym, gdy nic tak dobrze ostatnio nie sprzedaje się, jak sztuka życia. Rozważanie co się zjadło, jak bardzo się nie powinno i jakie to było nie sprzedadzą się tak dobrze w męskiej prasie, ale w kobiecej, obok artykułów z serii „jak nie pragnąć niewłaściwego mężczyzny, a pokochać siebie” pójdą świetnie. Globalne ocieplenie jest świetnym tłem dla narracji selekcji produktów i odmawiania sobie różnych rzeczy i chociaż nic nie zmienia praktycznie, pisma kobiece będą to eksploatować, bo przecież ćwiczą to od lat. Drobna różnica, że nie będzie już chodzić o wagę, a o dwutlenek, skoro tak naprawdę nie chodzi przecież o żadną z tych rzeczy. Czytelniczki to będą uwielbiać. Poświęćmy się temu, odmawiajmy sobie tego, co tam proponują, a poczujemy się naprawdę dobrze i choć na chwilę zapomnimy o prawdziwym życiu.
Zawsze jest szansa, że cała opowieść o niszczycielskim potencjale CO2 faktycznie jest nieprawdziwa. Trochę tak, jak z Zakładem Pascala – wygra ten, kto wypierał. Pewnego człowieka skazano na śmierć. Poprosił władcę, by mu dał rok, a nauczy konia mówić w zamian za ułaskawienie. Władca się zgodził. Człek wraca do domu, a żona pyta, co teraz. Czyś ty zwariował? Co my teraz zrobimy? Przez ten rok – odpowiada skazany – to mogą się zdarzyć trzy rzeczy. Albo ja umrę, albo władca umrze, albo jednak nauczę tego konia mówić.
Może się uda.
A jeśli jednak klimatolodzy nie kłamią? Jeśli wypieranie przestanie być kiedyś możliwe i nawet w kobiecych pismach nie będzie już żadnych pomysłów na nic, czego można by nie potrzebować, bo będziemy potrzebować naprawdę wszystkiego?
Skończmy cytatem z literatury. Proponuję Państwo fragment jednego z lepszych opisów końca świata. Kocia kołyska Kurta Vonneguta. Autor wpisuje się świetnie w lewicową poetykę, bo w jego książce koniec świata wywołany jest właśnie przez męską bezmyślność. Ktoś ma problem z tym, że amerykańska piechota podczas szturmów grzęźnie w błocie. Przychodzi z tym do naukowca. Naukowiec proponuje rozwiązanie. Woda zamarza w temperaturze mniej więcej zera stopni, ale może da się stworzyć zaczątek krystalizacji wody, który układa się w wyższej temperaturze. Lód 2, lód 3 i tak dalej. Naukowiec tworzy „lód 9” – kryształek wody, który istnieje w temperaturze około 20 stopni. Wrzuca się to do błota i cała woda „zamarza” przy plus dwudziestu. Albo i więcej. I błoto staje się sztywne. I piechota Stanów Zjednoczonych rusza do natarcia.
I oto ampułka z „lodem 9” wpada do morza. Co dzieje się dalej, łatwo się domyśleć. Po prostu zamarza wszystko i następuje koniec świata. W tle książki Vonneguta majaczy opisywana przez niego przedziwna Księga Bokonona – zapis duchowych urojeń ekscentrycznego murzyńskiego mędrca o imieniu Bokonon. Cytatem z owego nieistniejącego Bokonona rozpoczyna się książka Vonneguta. Ten sam cytat jest na początku naszego dzisiejszego wpisu. Przypomnijmy go teraz:
„W tej książce nie ma ani słowa prawdy.
Kierujcie się w życiu formą, czyli
nieszkodliwym łgarstwem
ono da wam
odwagę, dobro, zdrowie i szczęście”
Jak też wymyślony przez Vonnegura murzyński mędrzec Bokonon poradził sobie z końcem świata? Czytajmy:
Siedział na kamieniu. Był boso. Jego stopy pokrywał nalot lodu 9. Jedynym jego strojem była biała kapa na łóżko z niebieskim haftem. Na kapie wyhaftowany był napis: „Casa Mona”. Nie zwrócił uwagi na nasze przybycie. W dłoniach miał papier i ołówek.
– Czy pan jest Bokononem?
– Tak. Słucham.
– Czy mogę spytać, o czym pan myśli?
– Zastanawiam się, młody człowieku, nad ostatnim zdaniem Księgi Bokonona. Nadszedł bowiem czas ostatniego zdania.
– Czy coś pan już wymyślił?
Bokonon wzruszył ramionami i podał mi kartkę papieru. Oto, co na niej przeczytałem:
„Gdybym był młodszy, napisałbym historię ludzkiej głupoty; potem wszedłbym na szczyt Góry McCabe’a i położył się na wznak z moją historią pod głową; potem podniósłbym z ziemi szczyptę błękitnobiałej trucizny, która zamienia ludzi w posągi, i zmieniłbym się w posąg człowieka, który leży na plecach i z upiornym uśmiechem gra na nosie. Sami wiecie komu.”